piątek, 16 listopada 2012

Rozdział VI


Tak mijały kolejne minuty, godziny, dni i miesiące znajomości z Dan’em. Okazał się być wspaniałym chłopakiem. Taki troskliwy. Dbał o mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Dzięki niemu poznałam moją obecną przyjaciółkę Nicol, jego 3 pozostałych najlepszych kumpli Matt'a, Chris'a i Max'a. A piszę trzech bo Josh'a już poznałam pierwszego dnia. Znalazłam też pracę u mojego wujka w firmie. Pracowałam jako jego asystentka, bo moja poprzedniczka zaszła w ciążę. Czułam, że życie zaczyna mi się układać. Byłam w niebie. Zwłaszcza wtedy, gdy Dan zabierał mnie na wspólne wypady. To na mecze, do knajp, eleganckich restauracji.
   Najszczęśliwszym dla mnie dniem był 14 lutego. To właśnie wtedy Dan zaprosił mnie do siebie do domu i powiedział co czuje. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Dan aż tak bardzo się we mnie zakocha. Ale szczerze to nie ukrywałam, że czułam do niego to samo. Było w nim coś, co sprawiało, że kochałam go bardziej niż jego poprzedników. Przy nim zapominałam o całym świecie. Nie chciałam już wracać do mojej przeszłości. Był tym, na którego tak długo czekałam. Stawał w mojej obronie, był romantyczny. Tak, wiem. Gadam jak jakaś słodka szesnastoletnia zakochana, ale nic nie mogę na to poradzić.
   Pamiętam do dziś. 21 marca. Tego dnia Daniel zapytał, czy chcę z nim zamieszkać. W sumie to cieszyłam się, ale nie chciałam sprzedawać mojego pałacyku. I nie zrobiłam tego. Powiedziałam mojemu bratu, że może tam zamieszkać. Wiedziałam, wręcz byłam pewna, że mieszkanie z Dan’em będzie genialną sprawą. I nie pomyliłam się. Przeżywałam z nim cudowne chwile. Kłótnie, które nas do siebie zbliżały, i te romantyczne momenty. Niczego nie żałuję. Nawet tatuażu, który Dan mi zafundował. Miałam wątpliwości, ale zrobiłam to dla niego. W sumie dla siebie też, ale bardziej dla niego. Na moim nadgarstku widnieje napis „I'm fucking crazy, but I'm free”. Od tamtej pory było to moim mottem życiowym.


- Co robisz kochanie? – Zapytałam Dan’a siedzącego z Josh’em na kanapie.
         - Gramy w Fifę, nie przeszkadzaj. – Odpowiedział Josh, wyżywając się na joystick ‘u. – Biegnij kurwa!
         - Przynieść wam piwo? – Zapytałam opierając dłonie na ramionach chłopaków.
Momentalnie przerwali grę, odwrócili się w moją stronę i patrzyli zszokowani.
         - Dobrze się czujesz? – Zapytał Dan.
         - Tak, a co?
         - Ty, nam proponujesz piwo, tak? No, coraz bardziej mnie zaskakujesz.
         - Ale chłopaki, nie ma nic za darmo. Ja idę po piwo, a w zamian wy dajecie mi pograć. – Odpowiedziałam zagryzając wargę z lewej strony.
         - Dobra. – Odpowiedzieli jednogłośnie.
         - To ja zaraz wracam.
         - Czekamy. – Dodał Josh.
Z uśmiechem na ustach poszłam do kuchni. Mieszkałam u nich od 3 tygodni i muszę przyznać, że w domu panowała genialna atmosfera. Z Dan’em byłam od miesiąca. O dziwo nic się złego nie działo. Cove nie dawał znaków życia, James też. Aż do teraz.
   Stałam przy drzwiach lodówki gdy nagle zadzwonił mój telefon. Nie wiedziałam czyi to numer.
         - Tak, słucham? – Zapytałam opierając się o lodówkę
         - Cześć kochanie. Tu James.
Odebrało mi mowę. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Ręce zaczęły mi się pocić.
         - Cześć… Co się stało, że dzwonisz? – Zapytałam niepewnie.
         - Nic, po prostu chciałem usłyszeć Twój ciepły głos. Co u Ciebie słychać? Dlaczego się nie odzywasz? – Wypytywał.
         - Nic. Jest ok. Nie mogę teraz rozmawiać, bo jestem u Nicol j i przygotowujemy imprezę. Zadzwonię jak będę mogła. – Powiedziałam i szybko się rozłączyłam
Gwałtownym ruchem odgarnęłam włosy do tyłu, schowałam telefon do kieszeni i utrzymując pozory, poszłam do chłopaków z obiecanym piwem.
         - Fuck! – Usłyszałam tylko wchodząc do pomieszczenia.
         - Haha! Josh, przecież ty nigdy ze mną nie wygrasz. – Chwalił się Dan.
         - Nie znęcaj się nad nim. – Powiedziałam dając im do rąk zimne butelki.
         - Z kim rozmawiałaś? – Zapytał Dan chwytając mnie za nadgarstek i pociągając w swoją stronę.
Razem z Josh’em popatrzyliśmy na siebie. Mi serce o mało co nie wyskoczyło z piersi, Josh otworzył usta z przerażenia. W tamtej chwili poczułam się jak wtedy z Cove.  Ale nie miałam czym się martwić, bo Dan mimo, że trzymał mnie w tak groźny sposób po prostu pocałował mnie i z uśmiechem w usta i w nadgarstek tak, jakby wiedział, że trochę mnie ten gest zabolał.
         - Dzwonił mój były. James. – Odpowiedziałam siadając Dan’ owi na kolana.
         - Czego chciał?
         - To ja was zostawię samych. – Powiedział Josh i wyszedł z salonu.
         - Nic. Stwierdził, że chciał usłyszeć mój głos i zaczął wypytywać o wszystko, to mu powiedziałam, że nie mogę z nim teraz rozmawiać, bo szykuję z Nicol imprezę.
         - A zadzwonisz do niego? Bo słyszałem, że to zrobisz. – Zapytał Dan, przesuwając palec po moim dekolcie.
         - Nie, na pewno nie teraz. Kiedyś będę musiała, bo przecież muszę mu powiedzieć, że z nim nie jestem.
         - To zrób to teraz. – Zaproponował Dan, uśmiechając się i dając mi butelkę.
Pociągnęłam dość spory łyk i zabrałam się za wyjaśnianie całej tej sytuacji. Tej, w której nie mogę powiedzieć tego James’owi.
         - Dan, to nie jest takie proste, a już Ci mówię dlaczego. Słuchaj, byłam z James’em bardzo długo, dla niego poświęciłam bardzo dużo, aż za dużo i gdybym teraz powiedziała, że między nami koniec to nie czułabym się z tym dobrze.
         - Ale przecież i tak z nim tak jakby nie jesteś więc co to za różnica czy zrobisz to teraz czy kiedy indziej?
         - No w sumie to nie ma. Ale jak mam to zrobić? – Zapytałam i w takim jakby geście rozpaczy przytuliłam mu się do szyi.
         - Zadzwoń do niego i powiedz otwarcie o co chodzi, bo wiesz, że z nami facetami jest tak, że nam jak nie powiesz wprost czegoś to my tego nie zrozumiemy. – Wyjaśnił z uśmiechem.
         - Teraz już wiesz dlaczego Cię kocham? – Zapytałam i pocałowałam go mocno.
         - No nie. Za bardzo to nie.
         - Bo zawsze potrafisz mi pomóc, znajdujesz rozwiązanie z każdej sytuacji. I potrafisz powiedzieć coś, czego żaden facet nie powie. Kocham cię wariacie. – Powiedziałam i powtórzyłam pocałunek.
To piękną chwilę przerwał dźwięk dzwonka mojego telefonu. Można było wsłuchać się w refren piosenki Linkin Park – Castle Of Glass. Kochałam ją, bo leciała u Dan’a w pokoju gdy zapytał czy chcę z nim być. Taki tam mały sentyment.
         - Tak?
         - Diana nie rozłączaj się. Musimy pogadać. – Usłyszałam James’a.
         - James, mówiłam Ci, że zadzwonię.
         - Nie zbywaj mnie. Diana co się dzieje? Nie dzwonisz, nie dajesz znaków życia. Co jest? Martwię się.
         - Nie dzwonię, bo nie mam po co.
         - Jak to? Diana co się dzieje? – Zapytał mając smutek i jednocześnie totalne zagubienie w głosie.
         - James, ja nie mam po co dzwonić, bo my już nie jesteśmy razem.
         - Jak to? Diana powiedz, że żartujesz. Błagam Cię. – Krzyczał zrozpaczony.
         - Powiem Ci tyle. Nie mam zamiaru być z kimś kto myśli tylko o dreszczyku emocji i adrenalinę. Miałeś gdzieś to, jak błagałam Cię, żebyś nie wyjeżdżał. Nie chcę tak żyć. Teraz jestem szczęśliwa. Bez Ciebie i tych wszystkich zmartwień. Nie dzwoń więcej, pa. – Wyjaśniłam mu przez słuchawkę, i rzuciłam telefon na drewniany, stolik stojący między dwoma fotelami ustawionymi obok siebie.
         - I jak? – Zapytał Dan przytulając się do mojej szyi.
         - Dziwnie. – Odparłam gładząc mojego kochanego misia po włosach.
         - Dlaczego? Przecież powiedziałaś mu to, co chciałaś powiedzieć od dłuższego czasu. Powinnaś czuć ulgę.
         - Łatwo Ci mówić.
         - Kochanie, wiem, ale postaraj się o nim zapomnieć. Zamknęłaś pewien rozdział w swoim życiu więc musisz zacząć żyć od nowa. – Powiedział łapiąc mnie za dłoń i ją całując.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Był taki delikatny, gładki. Nie potrafiliśmy się powstrzymać od tych pocałunków.
   Dan pocałował mnie kilka razy w szyję, raz w policzek i setki razy w usta. Jego usta były takie gorące, takie miękkie. Ich dotyk przyprawiał mnie o dreszcze i wywoływał w pewien sposób podniecenia. Czegoś czego nie umiałam wytłumaczyć  sama sobie. Nie odrywając od niego ust, usiadłam przodem do niego. Patrzyliśmy sobie w oczy. Dan’a niebieskie tak błyszczały. Nie umiałam się nie uśmiechać patrząc w nie.
         - Idziemy na górę? – Zapytał szeptem, opierając swoje czoło o moje.
         - A co z Josh’em? Będziemy musieli być cicho.
         - Wyszedł jak rozmawiałaś z James’em.
         - No to idziemy. – Odpowiedziałam schodząc mu z kolan.
Popatrzył na mnie i z uśmiechem pokręcił głową. Szłam przed nim i czułam jak patrzy na mój tyłek. Jak nigdy nie przeszkadzało mi to.
   Weszłam do sypialni. Byliśmy sami, tylko ja i Dan. W pokoju panował półmrok, światło dawała zapalona mała lampka i parę świeczek zapalonych, aby rozbudować atmosferę.
   Usiadłam na łóżku, ale Dan nie pozwalał mi na to, więc popchnął mnie na białą pościel i położył się obok mnie. Patrzył mi w oczy i skradł delikatnego buziaka. Poczułam na ciele dreszcze, ale nie takie jak zawsze. To było coś innego. Widząc jego uśmiech na twarzy byłam pewna, że on też tego chce, wiedziałam, że nie stawiałby zbędnego oporu. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy i pocałował, ale to nie był zwykły buziak lecz namiętnie całował moje usta jednocześnie ręką błądząc po moim brzuchu, ramionach i policzku. Zaplótł palce w moje i trzymał mnie mocne w nierozerwalnej więzi. Odwzajemniałam wszystko to co robił  i  zaczęłam ściągać z niego koszulkę, on to samo zaczął robić z moją. Przyznam się, że nie miałam w tym doświadczenia, ale wiedziałam, że Dan ma, więc zaufałam mu. Pozbyliśmy się koszulek, usiadłam mu na kolanach. Zero słów, po prostu czysta przyjemność. Delikatnie, niezdarnie rozpiął mój czarny koronkowy stanik. Od tej chwili wiedziałam, że chcę tego bardziej niż on. Spojrzał na moje piersi i momentalnie zaczął je masować, całować i delikatnie podgryzać. Widział, że zaczęło mi to sprawiać przyjemność, nie przestawał coraz bardziej się nakręcał, robił to raz lżej raz mocniej. Po chwili takiej zabawy nieświadoma tego co robię zaczęłam delikatnie składać na jego ciele gorące pocałunki. Widziałam, że jeszcze nikt nie sprawił mu takiej przyjemności.
         Tak wzajemnie się nakręcaliśmy. Dan nie mógł już wytrzymać, zaczął masować  moje krocze, pozbyliśmy się spodni, lecz jeszcze zostawaliśmy w bieliźnie. Cały czas na zmianę zaczepialiśmy się ustami, językami, robiło się coraz goręcej i coraz bardziej mi się to podobało. Odważyłam się zdjąć z niego bieliznę, on tak samo postąpił z moją. Teraz już nic nas nie powstrzymywało. Chociaż w pewnej chwili jakoś zatrzymaliśmy się w chwili niepewności. Popatrzyliśmy na siebie, Dan uśmiechnął się jak zawsze uroczo i pogładził mnie po nagim ramieniu.  Po tym geście opory minęły. Dan nie pozwolił mi przejąć inicjatywy. Wolał dominować, wiec mu na to pozwoliłam
         - Jesteś tego pewna? – Zapytał cicho, wyciągając z pod poduszki prezerwatywy i naciągając jedną na penisa.
         - No a czy teraz mam jakieś inne wyjście?
         - W sumie to nie! – Krzyknął i rzucił się na mnie.
To wszystko działo się tak szybko, że nie pamiętałam jak to wszystko się zaczęło, ale zapamiętałam to co było najpiękniejsze. Tą jego delikatność, namiętność i uczucie ukryte w każdym pchnięciu.
   Leżeliśmy z Dan’em w prawie że mokrej od potu pościeli. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Pierwszy raz od kilku miesięcy odważyłam się pójść z chłopakiem do łóżka.
         - I jak? – Zapytał cicho Dan, gładząc dłonią moje ramie.
         - Bosko, bo pierwszy raz od kilku miesięcy poszłam z chłopakiem do łóżka. Ostatni raz to było z James’em tuż przed jego wyjazdem, ale z nim to nie było to samo co z Tobą. Z nim to był tylko sex, a z Tobą? Jakieś uczucie…
         - To nie było „jakieś” uczucie. To była miłość. – Przerwał mi i pocałował.
Słowo „miłość” tak pięknie brzmiało z jego ust brzmiało tak pięknie. Czułam, że to uczucie będzie jeszcze większe niż jest teraz. Marzyłam tylko o tym, by Dan mnie nie zranił, bo ja byłam pewna, że ja mu tego nie zrobię. Za bardzo go kochałam. Zaufałam mu.
   Patrzyłam na jego umięśnioną klatkę piersiową, którą specjalnie dla mnie, po bardzo długich dyskusjach depilował, a na brzuchu w okolicach pępka idącą w dół podbrzusza zostawił „ścieżkę” z włosków, która nadawała jego ciału uroku. A wracając do klatki piersiowej. Była taka umięśniona. Oddychał głęboko, powoli. Można by rzec, że oddychał pełną piersią. Dan i ja byliśmy w tym samym wieku, ale to on potrafił zachowywać się jak dziecko. Zwłaszcza teraz gdy był kwiecień i chodziliśmy na spacery. Byliśmy pełni energii. Miałam nadzieję, że wszystko między mną, a Dan’em będzie trwało jak najdłużej. Ale nie byłam do końca pewna, czy aby na pewno wszystkie poprzednie rozdziały mojego  życia są zamknięte. Mam na myśli James’a i Cove.
         - Kochanie, wszystko w porządku? – Zapytał szeptem Dan, patrząc na mnie czule
         - Tak, wszystko jest w porządku.
         - Na pewno?
         - Na 100%. – Odpowiedziałam, kładąc rozgrzaną dłoń na jego dość ciepłym policzku. – Kocham Cię. – Dodałam i pocałowałam go.
         - Też Cię kocham. – Odpowiedział po pocałunku i przytulił mnie mocno. – Chodź prześpimy się jeszcze trochę.
         - A która godzina? – Zapytałam patrząc na jego mocno zarysowane kości szczęki.
         - Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, więc bez patrzenia na zegarek położymy się spać. – powiedział i oparł swoją głowę o moją.
Uśmiechnęłam się patrząc na Dan’a i wsuwając mu się pod ramię. Otulił mnie swoją wielką, wytatuowaną ręką. Położyłam mu głowę na klatce piersiowej. Pomimo, że jego serce było po drugiej stronie, to czułam jak bije. Jeszcze przez kilka minut gładziłam dłonią jego brzuch, ale po chwili zrobiłam się senna. Popatrzyłam na Dan’a. Był taki słodki jak spał. Była z nim tyle czasu, a dopiero teraz to dostrzegłam.
         - Kocham Cię. – Wyszeptałam mu do ucha, pocałowałam ostrożnie w policzek i zasnęłam przy moim ukochanym chłopaku.

wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział V (kontynuacja)


Sama do końca nie wiedziałam, co robię w barze dla mężczyzn, ale czułam, że tam będę traktowana w miarę normalnie. Jak na takie miejsce to muszę przyznać, że wystrój był nawet przytulny. Nie było jak w Amerykańskich filmach, że wielcy, wytatuowani faceci z ogromnymi od piwska brzuchami, napieprzają się butelkami i innymi przedmiotami, które mieli pod ręką. Było całkiem przyjemnie. Owszem, byli tam tacy mężczyźni, jakich opisałam, ale siedzieli kulturalnie przy stolikach, popijali zimne piwo.
Był tam dość duży bar, za ladą stał dość wysoki, wyglądający sympatycznie i dość znajomy mi, mimo spuszczonej w dół głowy barman. Po lewej stronie od wejścia znajdowało się około 6-8 stolików, naprzeciw drzwi w odległości około 10 metrów stał stół bilardowy, a przy nim grało dwóch chłopaków chyba w moim wieku.
Stałam na środku pomieszczenia o wojskowo zielonej barwie ścian i parkiecie wyłożonym ciemnobrązowymi panelami podłogowymi. Wszyscy ci kolesie patrzeli na mnie dość dziwnie, ale w sumie to nie dziwiłam im się, bo chyba dość rzadko do knajp dla mężczyzn przychodzi dziewczyna.
Rozejrzałam się dookoła i usiadłam przy brązowym barze. Popatrzyłam na swoje odbicie, które delikatnie widziałam za butelkami stojącymi przed lustrem. Patrzyłam na siebie i ryzgać mi si chciało. Brzydziłam się samej siebie. Pomyślałam sobie, że może to, co mówił Cove, że jestem szmatą wskakującą pierwszemu lepszemu do łóżka, jest prawdą. W dalszym ciągu drżałam jak nienormalna. Cały czas miałam wrażenie, że Cove gdzieś tu jest i tylko czeka na to by coś mi zrobić.
         - Co podać? – Zapytał barman o niskim głosie.
         - Wódkę, bez popitki. – Odpowiedziałam rozglądając się dookoła,
Mężczyzna średniego wzrostu popatrzył na mnie z takim jakby podziwem. Może nigdy nie widział dziewczyny pijącej alkohol w taki sposób. Uśmiechnęłam się i odwróciłam głowę w stronę chłopaków grających w bilard. Przyglądałam się im z takim jakby zaciekawieniem. Mieli bardzo podobny styl.
   Wysocy bruneci, jeden z nich miał czarną czapkę z napisem ma przodzie, krótkie włosy. Jeden z nich miał tatuaże na prawej ręce, szarą bluzę, niebieskie rurki, czarne adidas. Drugi ubrany był w białą koszulkę z nadrukiem, na to czarna skórzana kurtka z podwiniętymi rękawami, czarne jeansy i czarne adidasy.
   Wyglądali troch jak klony, ale podobał mi się taki styl. Patrzyłam na nich z uśmiechem i przechylałam kieliszek za kieliszkiem. Chyba zwrócili na mnie uwagę, bo po około 5 minutach dosiedli się do mnie. Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego.
         - Hej. – Przywitali się obaj jednocześnie. – Nigdy bliźniaków nie widziałaś, że tak nam się przyglądasz? – Zapytał z uśmiechem chłopak w skórzanej kurtce.
          - Hej. Przepraszam nie chciałam. – Odpowiedziałam spuszczając głowę.
         - Ej, my nie jesteśmy na Ciebie ani źli, ani wkurzeni. Tak właściwie to nie jesteśmy bliźniakami. Tak mi się tylko powiedziało. Ja jestem Josh, to mój kumpel Dan – Powiedział chłopak w skórce, podając mi dłoń.
         - Miło mi, jestem Diana. – Odparłam uściskując im dłonie.
         - Możemy się przysiąść? – Zapytał Dan, czyli chłopak z tatuażami.
         - Tak, oczywiście.
         - Czemu siedzisz tutaj sama? – Dopytywał Josh.
         - Czasami potrzebuję wypić w samotności. – Powiedziałam wołając barmana. – Czego się napijecie?
         - Dwa piwa. – Zwrócił się do barmana Dan.
         - Na mój rachunek.
         - O nie, to my płacimy za Ciebie. Było by to dość idiotyczne gdybyś musiała za nas płacić. – Odpowiedział Dan.
         - No jak sobie chcecie. Tylko od razu wam mówię, że nie wiem ile wypiję, więc rachunek może być dosyć wysoki. – Dodałam przechylając trzeci kieliszek, palącego w przełyk alkoholu.
         - Spoko. A teraz nawijaj, co się stało? Bo chyba musi być powód, dla którego taka śliczna dziewczyna siedzi tutaj sama. – Zwrócił uwagę na ten szczegół Josh.
Znów popatrzyłam w stronę półki z butelkami. Zastanawiałam się czy powiedzieć im o tym, czy nie. W końcu to były obce osoby, więc komu mogliby o tym powiedzieć?
   Wypiłam czwarty z kolei kieliszek i zaczęłam moją opowieść. Opowiedziałam im wszystko. Od zostawienia Cove poprzez związek z James’em i kończąc na niedawnej sytuacji. Szczerze mówiąc to ulżyło mi, gdy wygadałam im się. Dan patrzył na mnie i uważnie słuchał każdego wypowiedzianego przeze mnie słowa, a Josh z kolei pił piwo i kręcił głową z niedowierzaniem. Jakby nie wierzył, że to wszystko działo się naprawdę.
         - Gdzie ten skurwiel jest? – Zapytał gwałtownie Dan.
         - Spokojnie, Dan. Bez nerwów.
         - Wiesz, nie umiem być spokojny w takiej sytuacji. Nienawidzę, gdy ktoś nie szanuje kobiet. No szlag mnie trafia. – Powiedział jeszcze bardziej wkurzony.
         - E tam, będziesz się przejmował. Przecież on zniszczy mi życie, a nie Tobie, więc czym się przejmujesz? – Powiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem.
         - No właśnie, zniszczy Ci życie. – Dodał Josh. – A on tego nie może zrobić, zwariowałaś?
         - On ma rację. Musisz coś z Tym zrobić.
         - Ja nic nie chcę. Chcę mieć spokój, chcę zdechnąć za to, że zraniłam tak wiele osób. – Zaczęłam bełkotać będąc już trochę pijana.
         - Josh, idź do domu ogarnąć trochę. – Powiedział Dan, łapiąc mnie za dłoń.
Kiwnął głową i wyszedł. Zostałam z tym sympatycznym chłopakiem sam na sam. Patrzył na mnie trochę jak na pijaczkę i trochę jak na skrzywdzoną przez los dziewczynę. Zaczęła boleć mnie głowa i chciało mi się wymiotować. Wódka dała się we znaki. Zerwałam się z krzesła, wybiegłam na zewnątrz i zaczęłam wymiotować. Czułam jakbym wyrzucała z siebie żołądek.
         - Wszystko ok? – Zapytał Dan, który przyszedł do mnie, złapał mnie z boku za żebra i trzymał opadającą mi na twarz grzywkę. – No już dobrze, trzymam Cię. – Mówił ciepłym głosem i lekkim śmiechem.
         - Co jest zabawnego w tym, że rzygam? – Zapytałam trochę wkurzona.
         - To nie jest zabawne…
         - Masz rację. – Wtrąciłam
         - To jest urocze. Taka słodka dziewczynka, myśląca, że ma na tyle mocny łeb żeby uchlać się do nieprzytomności. How sweet. – Odparł, zakładając na mnie mój płaszczyk.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam te niebieskie oczy. Duże uśmiechnięte oczy w połączeniu z tym słodkim uśmiechem sprawiały, że Dan wyglądał przesłodko.
   Patrzyliśmy na siebie jeszcze przez chwilę. Złapał mnie pod ramię i szliśmy w nieznanym mi kierunku. Było już ciemno, nie wiedziałam, która jest godzina. Nie wiem dlaczego, ale nagle złapał mnie dziwny smutek. Zaczęłam marudzić Dan’owi jak jest beznadziejna, że nie chce mi się żyć. Chyba mi nie wierzył, aż doszliśmy do mostu. Podeszłam do barierki. Patrzyłam na rzekę, która tam płynęła.
         - Diana, proszę, odejdź od tych barierek. – Poprosił Dan, trochę przestraszony.
Nie posłuchałam. Czułam, że chęć śmierci w tamtej chwili jest silniejsza ode mnie. Zdjęłam płaszcz, przeszłam za barierki, ze łzami patrzyłam w dół. Sama do końca nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Zastanawiałam się, dlaczego tak nagle Dan ucichł, ale po chwili, gdy puściłam barierkę, poczułam mocne pociągnięcie od tyłu.
         - Czy ty oszalałaś? – Zapytał Dan, gdy siedziałam z nim na śniegu, będąc odwrócona tyłem do niego.
         - Przepraszam. – Wyszeptałam. – Nie chciałam.
         - Nic się nie stało, ale proszę nie rób tego więcej. – Poprosił podnosząc się i pomagając mi wstać.
Serce zaczęło bić mi szybciej, kręciło mi się w głowie i nie mogłam ustać na nogach o własnych siłach.
         - Diana, wszystko w porządku?
         - Strasznie kręci mi się w głowie. – Wyjąkałam cicho i oparłam się delikatnie o ramię Dan’a. – Proszę odprowadź mnie do domu.
         - Pójdziemy.
Popatrzyłam przed siebie i poczułam uderzenie zimna, mimo, że miałam na sobie ciepły płaszcz. Dan patrzył na mnie, kręcił głową i uśmiechał się. Patrzyłam na niego
         - Oj biedactwo. – Powiedział uśmiechnięty, łapiąc mnie od prawej strony pod pachy i drugą ręką pod kolana.
         - Dan, puść mnie. Jestem ciężka. – Wymamrotałam przytulając się do jego szyi.
         - Jeszcze słowo, a przysięgam, że Cię tu zostawię. – Odparł patrząc na mnie u uśmiechem i dotykając czubkiem zmarzniętego nosa mojej szyi.
         - Chyba nie zrobisz tego biednej i samotnej alkoholiczce?
         - Nie wiem, nie wiem. – Powiedział cicho i pocałował mnie w zaczerwieniony policzek.

niedziela, 14 października 2012

Rozdział V


   Następnego dnia obudziłam się w swoim łóżku. Byłam w nim sama, ale jednak cały czas czułam czyjąś obecność w domu. Było ciepło mimo, że na dworze utrzymywała się temperatura minusowa, zwłaszcza o poranku. Byłam nieco rozkojarzona, bo jeszcze nie docierały do mnie wydarzenia z ostatniego dnia.
   Spojrzałam na zegarek, była 10 rano. Za oknem świeciło słońce. Promienie tak samo jak w Stanach znów odbijały się od białego śniegu, dając w moim pokoju wspaniałą atmosferę. Przeciągałam się w łóżku, niczym mały kotek, którego się przed chwilą obudziło. Odwracając głowę w stronę drzwi, nie mogłam uwierzyć w to co tam zobaczyłam. W progu stał jak zawsze uśmiechnięty Cove.
            - Cześć śpiochu. – Przywitał się, podchodząc do łóżka.
            - Hej Cove. – Odpowiedziałam lekko zdezorientowana. – Ty tu byłeś całą noc? – Zapytałam gdy usiadł obok mnie.
            - Tak i mam nadzieję, że nie jesteś na mnie za to zła?
            - Ty chyba zwariowałeś! – Krzyknęłam w udawanym oburzeniem i uśmiechem na twarzy. – Nie jestem.
            - To dobrze
            - A tak w ogóle to gdzie Ty spałeś?
            - Z Tobą.
            - Co takiego?!
            - No tak. Nie czułaś mojej obecności? Czuwałem przy Tobie całą noc, niczym anioł stróż. – Odpowiedział, ciągle się przy tym śmiejąc.
            - Jasne. – Odpowiedziałam, delikatnie uderzając go pięścią w ramie.
            - Oj czepiasz się.
            - Ja? Co ty sobie wkręcasz?
            - Ty sobie wkręcasz, bo ja Ci mówię, że ty byłem to ty mi nie wierzysz.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zastanawiało mnie to, czy Cove mówi poważnie, czy żartuje jak to miał w zwyczaju. Ale to było dla mnie nie ważne. Ważne było to, że jest tu ze mną i chce, żeby było jak dawniej.
   Poszłam na dół, Cove za mną. Usiadłam przy stole i wdychałam przyjemny zapach ciepłej kawy. Siedziałam z kolanami podsuniętymi pod samą klatkę piersiową i czekałam, aż Cove poda mi kawę. Długo to nie trwało.
            - Co chcesz dzisiaj robić? – Zapytał siadając na krześle obok mnie.
            - A co masz w planach?
            - W sumie to nic. Liczę na coś spontanicznego z Twojej strony. – Powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
            - Co powiesz na bardzo długi spacer?
            - W sumie to dlaczego nie.
            - To zabieram porywam Cię na długi spacer. – Powiedział kładąc swoją dłoń na moim policzku.
Uśmiechnęłam się do niego i zatopiłam usta w gorącym napoju kofeinowym.

3 tygodnie później…

            - Cove, kochanie dokąd mnie zabierasz? – Zapytałam uśmiechnięta z zawiązanymi oczami.
            - To niespodzianka. Uważaj, schody. – Odpowiedział trzymając mnie z tyłu za nadgarstki.
   Uśmiechnęłam się sama do siebie i usłyszałam za sobą dźwięk zamykanych drzwi. Usiadłam na krześle do którego podprowadził mnie Cove i zostałam z nim sam na sam. W pewnej chwili zdjął mi z oczu opaskę, a z tyłu związał ręce. Nie ukrywam, że mega mnie to wystraszyło. Serce momentalnie przyspieszyło swój rytm. Nie wiedziałam co ma zamiar zrobić. Byłam w nim sama w tym małym, ciemnym i zawilgoconym pomieszczeniu, oświetlonym tylko światłem malutkiej żarówki. Byłam przerażona, bałam się jak nigdy dotąd. Chciałam się rozpłakać, ale strach mi na to nie pozwalał.
            - Cove, o co chodzi? Dlaczego tu jesteśmy? – Zapytałam cicho, czując jak mi mocno bije serce.
Odpowiedział mi ciszą. Był odwrócony do mnie plecami i zaczął się śmiać. Poziom mojego strachu osiągnął apogeum. Łzy zaczęły mi płynąć.
            - Zebraliśmy się tu po to by połączyć węzłem małżeńskim… - Wyrecytował podstawowy tekst z początku każdego ślubu. Oparł ręce na biodrach i gwałtownie odwrócił się do mnie. Patrzył mi głęboko w oczy tak, jakby chciał wyczuć mój lęk.
            - Co? – Zapytałam jakby sama do siebie, bo nie mogłam zrozumieć sensu tych słów właśnie w tym momencie.
            - A nie, nic. Tak sobie tylko powiedziałem, bo przecież ja nigdy nie usłyszę tych słów. A tak bardzo bym chciał. Na, na przykład naszym ślubie, ale nie. No przecież ty masz swojego żołnierzyka. To on będzie stał tam zamiast mnie, to on będzie Cię nosił na rękach, zapraszał na kolacje, całował i mówił jak bardzo Cię kocha. Przecież to on jest dla Ciebie tak bardzo ważny! – Krzyknął łapiąc mnie za włosy i unosząc moją głowę do góry. – Ale ja dla Ciebie nigdy nie byłem, skoro polazłaś do niego. Myślałaś, że co? – Zapytał odpychając moją głowę. – Że po tym co mi zrobiłaś będę Cię kochał ponad życie? Haha! Jeśli tak to wiedz, że jesteś w błędzie. Nienawidzę Cię całym sercem! Brzydzę się Tobą, rozumiesz? Jesteś zwykłą szmatą, która włazi pierwszemu lepszemu do łóżka.
            - Przecież ja nie jestem już z James’em! Przyjechałam tu, bo nie chcę mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak nie chcę mieć z Tobą! Jesteś nie normalny! – Krzyknęłam, próbując rozwiązać supeł.
            - Ale mnie nie obchodzi to czy ty z nim jesteś czy nie! Ja po prostu chcę się odegrać na Tobie za to co mi zrobiłaś! Za to jak zniszczyłaś mi psychikę. Chcę, żebyś cierpiała tak samo jak ja, gdy powiedziałaś mi, że zakochałaś się w kimś innym. Moje życie rozpadło się, więc zrobię wszystko, żeby Twoje było takie samo. – Krzyknął, dotykając palcem wskazującym czubka mojego zmarzniętego nosa.
            - Ale sam sobie jesteś winien! Nie widzisz tego co wyrabiasz?! Wiesz dlaczego odeszłam do James’a? Bo byłeś piekielnie zazdrosny o wszystko! Owszem, było mi z Tobą dobrze, miewaliśmy dobre i złe chwile, ale te złe odciskały na mnie zbyt duże piętno! Wiele razy po naszym rozstaniu płakałam, bo bałam się, że znów coś złego się wydarzy. Ale udało mi się o Tobie zapomnieć. – Wyrzuciłam z siebie.
   W tamtej chwili przepełniał mnie niesamowity gniew, gotowało się we mnie. Miałam ochotę wyrwać się z tych lin i uderzyć lub nawet pobić Cove.
            - Ja Ci robiłem krzywdę? Ty chyba żartujesz? – Zapytał z niepokojącym uśmiechem szaleńca. – Wiesz Diana, idź już sobie i przemyśl to co powiedziałaś, ale pamiętaj, że będę Cię bacznie obserwował. – Dodał rozwiązując supły z moich obolałych nadgarstków. – Nie zapomnij o tym. – Dorzucił oddając mi telefon, który miał w kieszeni swoich granatowych jeansów.
   Popatrzyłam na niego i pobiegłam przerażona do drzwi. Czułam się trochę jak w thrillerze. Wtedy byłam pewna tylko jednego – Cove to szaleniec. Jest niepoczytalny i niesamowicie się go bałam. Wybiegłam z piwnicy i znalazłam się w miejscu, którego nigdy bym się nie spodziewała. To był mój garaż. Nawet nie wiedziałam, że pod garażem coś jest. Byłam w tamtej chwili tak zdesperowana, że próbowałam zamknąć mu klapę przed samym nosem, ale nie zdążyłam. Wyszedł za mną, a ja pobiegłam przerażona do swojej sypialni. Najbardziej byłam załamana tym, że moje psy znały Cove i nie zareagowały na to co się działo, tylko bez żadnego ale pozwoliły Cove dokonać kolejnego urazu ma mojej psychice.
   Wpadłam do sypialni i podeszłam do okna. Widziałam jak Cove idzie w stronę swojego samochodu. Stałam tam, a łzy płynęły mi powoli. Trzęsłam się i nie wiedziałam co zrobić. Wgapiałam się ślepo w jeden punkt za szybą i zastanawiałam co da mu dręczenie mnie. Myślami byłam teraz przy barze, pijąc zimną wódkę i zapominając o tej sytuacji, ale bałam się wyjść z domu. Bałam się, że ten wariat gdzieś tu jest i na mnie czeka.
            - Przecież on Ci nic kretynko nie zrobi. – Powiedziałam na głos sama do siebie i podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej czarny płaszcz i poszłam na dół.
   Sprawdziłam czy psy mają wodę, sprawdziłam cały dom w poszukiwaniu czegoś niepokojącego i zastałam w kuchni odkręcone kurki z gazem. Cove ewidentnie chciał mi coś zrobić. To przeraziło mnie jeszcze bardziej, a po ciele przeszedł mnie dziwny dreszcz. Uchyliłam o kuchni delikatnie oko, zamknęłam drzwi na klucz i poszłam w stronę centrum. Z kieszeni jeansów wyciągnęłam telefon i próbowałam dodzwonić się do Speedy’ego, ale jak zawsze miał włączoną pocztę, więc drugi telefon wykonałam do Wujka.
            - Tak? – Odezwał się spokojny głos Wujka.
            - Wujku mam do Ciebie prośbę. Weź wpadnij za godzinkę do mojego domu i zamknij okno w kuchni, bo zostawiłam otwarte, żeby się wywietrzyło. – Powiedziałam idąc zaśnieżonym chodnikiem, omijając przechodzących obok mnie ludzi. – Klucz chyba masz?
            - Tak, mam. No jak znajdę chwilkę to przyjdę.
            - Dziękuję ci bardzo. I mam do Ciebie małą prośbę. Pod żadnym pozorem nie dawaj swojego klucza Speedy’emu ani Cove. Bardzo Cię proszę. – Powiedziałam.
            - No dobrze, ale coś się stało? Bo mówisz to takim trochę tajemniczym i zarazem przerażonym tonem.
            - Wszystko jest ok, ale mam do Ciebie tylko te dwie sprawy. Ja muszę kończyć. Pa i z góry Ci dziękuję. – Rzuciłam szybko i rozłączyłam się, bo stałam już przed drzwiami baru.
   Schowałam telefon do kieszeni i weszłam do środka. 

Na razie dodam tylko tyle. Mam nadzieję, że znajdę więcej czasu na pisanie ;)