poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział II


6 miesięcy później…


- Co robisz? – Zapytałam z uśmiechem, przytulając się do James’a stojącego przy oknie i obserwującego padający tam śnieg.
- A nic. Tak sobie stoję i patrzę jak mi nic nie wychodzi. – Powiedział przygnębiony opierając głowę o moje ramie.
- Misiu co się z Tobą ostatnio dzieje? Jesteś taki smutny. – Zauważyłam, przecierając wierzchem dłoni jego gładkiego policzka. - James porozmawiaj ze mną. Martwię się o Ciebie. – Powiedziałam spokojnie zawieszając się na jego szyi.
- Muszę wyjechać.  – Szepnął mi do ucha, obejmując mnie w pasie.
- Do rodziny? – Zapytałam kładąc dłoń na jego biodrach.
- Kochanie, nie rozumiesz.  – Powiedział łapiąc mnie za dłonie i spoglądając głęboko w oczy opierając swoje czoło o moje. – Wyjeżdżam na misję. – Powiedział spokojnie patrząc mi w oczy.
Gdy to usłyszałam cała zaczęłam drżeć i płakać. Bałam się o niego. Nie chciałam, żeby mnie zostawiał. Słyszałam wiele razy o tym jak żołnierze giną, zostawiając przy tym swoje żony i dzieci, które na nich czekały. Nie chciałam być w tym gronie.
   - James, proszę nie zostawiaj mnie. – Prosiłam go łapiąc dłońmi za policzki. – Nie jedź tam.
   - Diana, muszę tam jechać. Dostałem rozkaz. Kochanie będzie dobrze. Wrócę do Ciebie. Obiecuję.
   - Proszę nie rób tego. Błagam. – Mówiłam do niego siadając na kanapie i podciągając kolana pod klatkę piersiową i płacząc jeszcze bardziej.
  - Posłuchaj. Będzie dobrze. Wrócę do Ciebie. To tylko pół roku.  – Odpowiedział przytulając mnie.
  - Ale czy ty nie rozumiesz tego, że nie dam sobie rady? Dlaczego karzesz mi codziennie bić się z myślami czy wrócisz w całości czy może przykryty flagą. James nie puszczę Cię tam, rozumiesz! – Krzyczałam do niego przez łzy.
 - Diana, Irak i już nigdy więcej nie wyjadę, obiecuję. – Mówił niskim i opanowanym tonem.
 - Nie James, albo Irak, albo ja! Nie mam zamiaru żyć w ciągłym strachu, że już nie wrócisz.
 - Ale ja wrócę.
Po tych słowach wstałam nerwowo i wyszłam do kuchni. Nie mogłam już tego słuchać. Kurtka James’a jak zwykle przewieszona była przez krzesło, ale zamiast mnie to wkurzyć, zaczęłam w kieszeniach szukać papierosów, bo już nie mogłam zapanować nad nerwami. W odbiciu szyby z szafki na sztućce widziałam, że James stoi w przejściu. Jego posturę poznam wszędzie.
       - Kochanie, zrozum, że muszę wyjechać. Dostałem taki rozkaz. – Szepnął mi do ucha, przytulając od tyłu i zabierając z rąk paczkę papierosów. – Nie powinnaś palić. – Dodał.
      -  To idź do swojego dowódcy i powiedz mu, że nie jedziesz. – Powiedziałam stanowczo odwracając się do niego i patrząc mu w oczy.
     - To nie jest takie proste…
     - No to w takim razie ja do niego pójdę     
     - Wykluczone! – Powiedział podniesionym tonem.
     -  Niby dlaczego? – Zapytałam zakładając dłonie na piersiach.
    - Ten człowiek jest nieobliczalny! Po Afganistanie odbiło mu i może Ci zrobić krzywdę. – Powiedział dotykając wierzchem swojej dłoni mojego chłodnego policzka.
    - A Tobie nie przyszło do głowy jaką krzywdę właśnie Ty mi robisz? – Krzyknęłam, próbując go odepchnąć, by móc przejść, ale James nie pozwolił mi a to.
    - Wiem, mam tego świadomość.
   - To zrób coś z tym. – Powiedziałam rozżalona i bezradna przytulając się do niego.
Nic nie powiedział, tylko przytulił mnie. Położył swoją prawą dłoń na tyle mojej głowy, a lewą u dołu moich pleców. Nie wiedziałam co mam zrobić by go tu zatrzymać. Fakt, James kochał wojsko, ale nie chciałam być świadkiem tego jak pakuje swoje rzeczy i być może po raz ostatni mówi mi swoim ciepłym głosem „kocham cię”. Puściłam go i poszłam do sypialni naszego domu, w którym mieszkaliśmy razem od października zeszłego roku.
     Usiadłam na dużym marmurowym parapecie i patrzyłam przez okno. Biel śniegu leżącego na trawnikach, ulicach i słońce odbijające się od niego oślepiało swoją jasnością. Wyciągnęłam telefon z kieszeni czarnych jeansowych rurek i napisałam do Złotej – mojej najlepszej, zaraz po Evelyn, przyjaciółki sms. „ Złota, pomóż mi… L James dostał rozkaz wyjazdu do Iraku. Co mam robić? Nie chcę, żeby on wyjeżdżał…”. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam sobie z telefonu przygnębiającą muzykę.
      W takich chwilach kochałam słuchać Hoobastank – The Reason, więc tą piosenkę włączyłam gdy dostałam od Złotej odpowiedź „Diana pogadaj z nim na spokojnie. Podaj odpowiednie argumenty, weź go też trochę na litość. Daj mu do zrozumienia, że nie chcesz być sama. Ja nie mogę teraz pisać. Odezwę się jak mogę”. Dzięki, tyle to ja sama wiedziałam. Po chwili wzięłam się w garść i poszłam na dół do James’a. Po drodze myślałam co mu powiedzieć. Czy wykrzyczeć mu, że nie chcę by to robił, czy na spokojnie usiąść mu na kolanach i płacząc tłumaczyć jak bardzo go kocham i mi na nim zależy.
     Gdy zeszłam na dół w salonie siedział jego dowódca Tomphson. Nie wiedziałam po co tu przyszedł więc bez żadnego zahamowania poszłam tam.
     Na jasnej sofie siedział czarnoskóry mężczyzna. Wysoki, łysy, dobrze  zbudowany w wojskowym mundurze. Widać po nim było, że lubi pokazywać kto u rządzi.
    - Dzień dobry. – Przywitałam się podchodząc do niego i podając mu dłoń. – My się chyba nie znamy. Jestem Diana, dziewczyna James’a, która stanowczo nie zgadza się na jego wyjazd. – Przedstawiłam mu moje ostateczne przemyślenia.
    - Widzę, że wie już pani o misji w Iraku? Czyżby pani chłopak pani o tym powiedział? – Zapytał uściskując moją dłoń.
    - Tak, dlatego nie zgadzam się na jego wyjazd.
    - Ale to jest raczej jego decyzja. – Odparł, pociągając łyk kawy przygotowanej przez James’a.
   - Owszem, ma pan rację, ale ja nie mam zamiaru z każdą minutą zastanawiać się czy wasz oddział jest właśnie na patrolu i czy właśnie James lub któryś z jego kolegów nie oberwał. – Wyjaśniłam mu mniej więcej o co chodzi.
  - Proszę się nie bać, podczas mojego dowództwa jeszcze żaden żołnierz nie poniósł śmierci.
  - Ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? I mam takie dziwne przeczucie, że stanie się to podczas służby James’a. – Odpowiedziałam ze stoickim spokojem patrząc na James’a opartego o komodę, stojącą przy przejściu z salonu do przedpokoju.
   - Zapewniam panią…
   - Ale ja mam gdzieś pana zapewnienia! Znając życie to pan będzie sobie spokojnie siedział w jakimś ciepłym gabinecie, podczas gdy oni będą narażać swoje życia tylko po to, by to później pan był obdarowywany wyróżnieniami. – Krzyknęłam głośno wstając z fotela i podchodząc do James’a, by móc się spokojnie rozpłakać w jego ramionach. – A tak właściwie to po co pan tu przyszedł?
   - By powiadomić właśnie panią o grupie wsparcia dla kobiet, których mężowie wyjeżdżają w przyszłym tygodniu na misję. – Powiedział spokojnie unosząc porcelanową filiżankę na wysokość ust.
   - Ja się chyba przesłyszałam! – Wybuchłam gniewem patrząc przerażona i za razem wściekła na James’a. – Mam gdzieś tą waszą grupę wsparcia. Dam sobie z tym sama radę, ale jakim przyszłym tygodniu!? Kiedy miałeś mi zamiar powiedzieć? – Zapytałam James’a, odsuwając się od niego i kładąc dłonie na moich okrągłych biodrach.
   - W odpowiedniej chwili. – Powiedział łapiąc się prawą dłonią za kark i patrząc w podłogę.
   - Odpowiedniej chwili, tak? A niby kiedy miała ona nastąpić? Pół godziny przed wyjazdem, czy może miałeś zamiar spakować swoje rzeczy i przy wyjściu z domu powiedzieć „ Kochanie, zapomniałem ci powiedzieć, ale właśnie jadę na niebezpieczną misję do Iraku i może wrócę za pół roku”?
  Nic nie powiedział, za to dowódca Tomphson wstał, spojrzał na mnie i James’a i wyszedł z naszego domu.
  - Kurwa James, co się z Tobą dzieje!? – Krzyknęłam nagle zaraz po tym jak usłyszałam zamykające się za Tomphson’em drzwi. – Kiedy miałeś mi zamiar o tym powiedzieć? Proszę odezwij się! – Krzyczałam do niego ledwo opanowując płacz.
  - Właśnie dzisiaj przyszedł ten dzień, więc nie rzucaj się do mnie tak. – Warknął patrząc mi w oczy.
  - Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej, tylko tydzień przed wyjazdem? – Zapytałam zabierając ze stołu naczynia i zanosząc je do kuchni.
  - Sam nie wiem. Może dlatego, że nie wiedziałem jak to zrobić.
Po usłyszeniu tego postawiłam białą filiżankę na stole, popatrzyłam przez okno z widokiem na dom sąsiadów. Gdy tylko się odwróciłam do James’a i podeszłam do niego i bezwładnie poleciałam na niego. Czułam jak bierze mnie na ręce, przenosi do salonu i mówi „kochanie, nie zamykaj oczu”, ale niestety, nie udało mi się tego nie zrobić.
     Obudziłam się dopiero w łóżku w sypialni. Nade mną nachylał się lekarz, a tuż przy mnie siedział James. Trzymał moją dłoń i delikatnie ją całował.
   - Przepraszam bardzo, ale co pan ma zamiar zrobić z tą igłą? – Zapytałam zdenerwowana gdy zobaczyłam lekarza ze strzykawką w dłoni.
   - Proszę się nie bać. Dam pani zastrzyk na podniesienie odporności. – Powiedział łapiąc mnie za nadgarstek.
   - No ale to chyba nie są jakieś pieprzone średniowiecze, żeby dawać zastrzyki. Istnieją też na to tab…
   - Boi się pani? – Przerwał moje lamenty.
   - Tak i to cholernie. – Odpowiedziałam nastawiając rękę do zastrzyku i odwracając twarz w stronę James’a. – Widzisz do czego mnie doprowadziłeś? – Zapytałam patrząc na jego usta. – Auć! – Krzyknęłam dodatkowo gdy poczułam jak igła przebija moją skórę.
   - Czy coś się dzieje? – Zapytał lekarz.
   - Za tydzień wyjeżdżam na misję do Iraku, a moja dziewczyna nie może się z tym pogodzić. – Tłumaczył James lekarzowi.
   - No to jeśli pani teraz już tak reaguje to ja bardzo proszę, żeby pani regularnie zgłaszała się do mnie na kontrole. – Poprosił lekarz.
  - Nie trzeba. Wszystko jest dobrze. Dzisiaj tylko mam taki dzień, bo dziś się o tym dowiedziałam więc całe południe jest dla mnie jedną wielką porażką. – Zwróciłam się do lekarza, podnosząc się na miękkim bawełnianym materacu.
   - No dobrze, jak pani chce, ale proszę na siebie uważać. – Powiedział spokojnie lekarz, chowając swoje „zabawki” do średniej wielkości, czarnej torby lekarskiej. - Ja już pójdę. Niech pani wypoczywa i stara się nie denerwować. – Poprosił lekarz zakładając czarny płaszcz i wokół szyi zawiązując, gruby wełniany szalik. – Do widzenia, pani Diano. – Powiedział doktor i wyszedł z mojej sypialni.
     James wyszedł razem z nim. Zostałam sama i znów zaczęłam płakać. Nie mogłam poradzić sobie z myślą, że James wyjedzie na pół roku i może już nigdy nie wrócić. Bałam się tej chwili w której może przyjechać do mnie żołnierz i powiedzieć, że niestety mój ukochany zginą na polu bitwy. Patrzyłam ślepo w okno i czekałam, aż James tu do mnie przyjdzie i jak zwykle weźmie mnie w ramiona i znów będę mogła czuć jego zapach, dotykać jego ciała, smak jego delikatnych i miękkich ust i wiedzieć, że jego serce bije tylko dla mnie. Bałam się, bo po raz pierwszy w życiu tak bardzo kogoś pokochałam.
   Przewróciłam się na lewy bok i starałam się trochę uspokoić. Było już 20 po siódmej, późny wieczór, za oknami ciemno. Słońce, które za dnia oślepiało zaszło już za horyzont.
   - Diana, śpisz? – Zapytał cicho James, siadając z tyłu za mną na łóżku i kładąc dłoń ma moich żebrach.
   - Nie, nie śpię. – Odpowiedziałam kładąc moją zimną dłoń na jego ciepłej.
   - Przepraszam. – Wyszeptał całując mnie w szyję. – Za cały ten dzisiejszy dzień. Nie chciałem, żeby stała Ci się krzywda. – Tłumaczył przytulając się do mnie.
   - Nic się nie stało. – Odpowiedziałam odwracając się do niego i przysuwając blisko do jego ciała.
Równie dobrze James mógłby być moim ojcem. Wiele osób było przeciwnych temu związkowi, w tym mój Wujek, brat i przyjaciele, ale gdy zobaczyli jaka jestem przy nim szczęśliwa, przekonali się do James’a i zaakceptowali nasz związek.
   - Jak nic się nie stało? Przeze mnie straciłaś przytomność, narażam cię… - Nie zdążył dokończyć, bo zatkałam mu usta pocałunkiem.
     Nie chciałam by mówił coś więcej, chciałam tylko by trzymał mnie w ramionach. By dał mi tą chwilę rozkoszy i zapomnienia. Czułam jak jego język dotyka mojego, jak stajemy się dla siebie coraz bliżsi, jak dotykał mojego ciała, nawet nie przeszkadzało mi to że bardzo namiętnie dotykał mojego tyłka, czego nienawidziłam. W tamtej chwili poczułam jak bardzo go pragnę i pożądam. Chciałam przeżyć z nim tą rozkosz, być może po raz ostatni. Złapałam go za biodra, pociągnęłam na siebie. Leżał na mnie opierając się rękoma o materac łóżka i całując mnie cholernie namiętnie. Widziałam jak jego mięśnie drżały,  gdy musiały być pod ciężarem jego ciała.
   - Tak bardzo cię kocham. Proszę nie dopuszczaj do siebie myśli, że mogę nie wrócić. Obiecuję Ci, że za pół roku wrócę do Ciebie. – Powiedział spoglądając mi w oczy i uśmiechając się delikatnie.
   - Też Cię kocham. – Odpowiedziałam, wkładając mu dłonie pod koszulkę i dotykając klatki piersiowej. – I wierzę w to, że wrócisz. – Dodałam całując go w szyję.
   - A co będzie jak…
   - Cii… Nie kończ. – Przerwał mi, kładąc palec na usta. – Będzie dobrze, nie myśl teraz o tym. Spędzajmy ze sobą te ostatnie chwile przed moim wyjazdem. – Zaproponował dobierając się do mojej bluzki.
   - No to co chcesz teraz zrobić? – Zapytałam lekko zaskoczona.
   - Może jakoś umilimy sobie ten czas? – Odpowiedział pytaniem na pytanie , zdejmując swoją piaskowego koloru, wojskową koszulkę.
Kiedy to zrobił, nachylił się znów nade mną, a na moje usta opadł jego nieśmiertelnik. Złapałam go w zęby i mocniej pociągnęłam. James był rozgrzany i gotowy na wszystko, ale trochę się bałam. Nie wiedziałam czy tego chcę, ale zebrałam się w sobie i odważyłam się.
   - James, a co powiesz na dziecko? – Zapytałam nieśmiało, łapiąc go za szyję w czułym geście.
   - Co takiego?! – Zapytał totalnie zaskoczony.
   - W razie jakiegoś niepowodzenia, będę miała chociaż cząstkę Ciebie przy sobie. – Powiedziałam cicho przykładając swoje czoło do jego.
   - Kochanie znów zaczynasz? – Powiedział poirytowany patrząc mi z żalem w oczy.
   - Nie, nie zaczy…
   - To dlaczego tak od razu spisujesz mnie na straty?
   - Bo wiele razy słyszy się ilu żołnierzy nie wraca z misji, ale James – Powiedziałam przyciągając go do siebie zawieszając ręce na jego gorącej i lekko spoconej szyi. – Ja wierzę w Ciebie, Twoją obietnicę i w to, że wrócisz. – Powiedziałam zatapiając swoje usta w namiętnym pocałunku.
   James wyciągnął z tylnej kieszeni spodni, prezerwatywę, wsunął się pod kołdrę, a po chwili złapał mnie za biodra i ostrożnie we mnie wszedł. To była najprzyjemniejsza chwila od kilku godzin. Z każdym pchnięciem czułam niesamowitą rozkosz, wspaniałe chwile zapomnienia. Niby zwykły seks, ale jeśli robisz to z osobą którą bardzo kochasz jest to dla Ciebie coś więcej niż tylko miłość fizyczna. Zero słów po prostu czysta przyjemność.
   Trwało to do 3 w nocy i jeszcze przez pół godziny leżeliśmy w totalnej ciszy. Było mi tak dobrze, że nie chciałam by to się kończyło. Kiedy przestaliśmy, James uśmiechnął się do mnie, pocałował i poszedł do łazienki. Położyłam się wygodnie na całym łóżku i myślałam o tym co się stało. Wiedziałam, że to nie był nasz ostatni raz. Czułam się jak w filmie. Dziewczyna żołnierza, która będzie przeżywała wyjazd swojego ukochanego na wojnę. Leżałam i czekałam, aż James do mnie wróci.
   - I jak się czujesz? – Zapytał opierając się lewym ramieniem o futrynę . Na sobie miał tylko ręcznik, którym zakrył „to i owo”.
   - Świetnie. – Odpowiedziałam, przewracając się na prawy bok i dłonią podpierałam głowę, delikatnie gładząc palcem pościel w której byłam ukryta.
   - To dobrze. – Ucieszył się James i usiadł przy mnie.
   - A co ty nagle się mnie wstydzisz? – Zapytałam z uśmiechem .
   - Nie. – Powiedział kładąc się przede mną. – A ty mnie, że leżysz taka przykryta?
   - Nie kochanie. – Odpowiedziałam gładząc palcem jego umięśnione ramie. – Chodźmy już spać. – Poprosiłam przesuwając się na swoją połowę łóżka.
   - No jak chcesz, ale opłaca Ci się? – Zapytał patrząc na godzinę w telefonie. – Jest w pół do czwartej.
   - Rób co chcesz, ja idę spać. Chociaż na godzinkę. – Odpowiedziałam kładąc się na nim i tuląc do jego szyi.
   - To ja idę na dół. Puść mnie. – Poprosił.
   - Nie.
   - Puść mnie. – Nalegał.
   - Nie. – Odpowiadałam tuląc go jeszcze bardziej.
   - To jest rozkaz. – Powiedział uśmiechnięty całując mnie w szyję.
   - Ale mnie nie obchodzi Twój rozkaz. – Odpowiedziałam patrząc mu w oczy i kładąc palec na czubku jego nosa.
   - Powinien. – Odpowiedział mocno obejmując mnie i wiele razy pod rząd całując w usta.
Uśmiechnęłam się do niego, położyłam głowę na prawym barku i patrzyłam na James’a z podziwem.  Nie mogłam uwierzyć, że on do tego wszystkiego podchodzi tak spokojnie. Może dlatego, że to nie była jego pierwsza, ale miałam nadzieję, że ostatnia misja.
   Gdy tak patrzyłam na niego, zrobiłam się bardzo senna. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.

sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział I


   To było gorące lato. Ciemna noc, 5 lipca, około godziny trzeciej w nocy. Pamiętam ten czas bardzo dobrze. Siedziałam z moją przyjaciółką Evelyn na starym moście i rozmawiałyśmy na temat naszej przyjaźni. Na temat tego, ile jesteśmy w stanie dla siebie zrobić.
   - Wiesz Diana, cieszę się, że Ciebie mam. Wiesz o mnie więcej niż moi rodzice, zawsze jesteś dla mnie wtedy, kiedy Cię potrzebuję. Chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała wiecznie.  – Powiedziała swoim spokojnym głosem i odgarnęła z twarzy kosmyk jej rudych włosów.
   - Też się cieszę, że mam taką przyjaciółkę jak ty. – Odpowiedziałam, przytulając się do jej brązowego  od opalenizny ramienia. – Zauważyłaś, że każda kłótnia nas do siebie zbliża? Że po takim czymś nasze kontakty umacniają się i w ogóle?
   - Tak, zauważyłam, ale o wiele lepiej się czuję jak tego między nami nie ma. – Odpowiedziała obejmując mnie w przyjacielskim uścisku.
   - Ja tak samo.
Nagle naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka jej telefonu. Dzwoniła jej mama. Podczas gdy Evelyn rozmawiała ze swoją mamą, ja zabrałam od niej pustą puszkę po piwie i dopijając resztę swojego wyrzuciłam je do pobliskiego kosza na śmieci. Kiedy się rozłączyła, po jej niezbyt zadowolonej minie widziałam, że chyba musi wracać.
   - Co jest? – Zapytałam podając jej rękę, by pomóc jej wstać.
   - Muszę wracać do domu. – Powiedziała nieszczęśliwa.
   - No to chodź, odprowadzę Cię i będzie spokój. – Odpowiedziałam radośnie.
   - Nie, nie trzeba. Ty wracaj do siebie, a ja do siebie. – Odparła otrzepując swoje jasne, kremowe jeansowe rurki z różnych kamyczków jakie jej się poprzyklejały do materiału.
   - No dobra, jak chcesz. To do jutra, sorry, do dzisiaj. O której się widzimy? – Zapytałam rozplątując słuchawki które miałam w kieszeni czarnych rurek.
   - Nie wiem, może koło 15 – 16? – Zaproponowała, zabierając mi je i odplątując za mnie.
   - No spoko. Spróbuję sobie jakoś zorganizować czas. – Odpowiedziałam patrząc na jej dłonie i podziwiając jak sprawnie idzie jej odplątywanie tych malutkich supełków.
   - No to jesteśmy umówione. – Zatwierdziła, podając mi kabelki. – To do później i pa. – Dodała na pożegnanie.
   - No, do później. – Odpowiedziałam, całując ją w policzek i kierując się w przeciwnym kierunku, niż Evelyn.
Włożyłam do uszu słuchawki, włączyłam moją i Evelyn ulubioną piosenkę Whitney Houston – I Will Always Love You  i szłam tak tymi wszystkimi uliczkami oświetlanymi jedynie światłem przydrożnych latarni. Nie spieszyłam się za bardzo. Przyjemnie mi się szło w taką pogodę. Lato w tym roku było wyjątkowo ciepłe, woda w basenach, rzekach i jeziorach miała temperaturę odpowiednią do kąpieli, więc nic tylko korzystać.
   Idąc tak rozmyślałam o naszej rozmowie. Myślałam o tym dlaczego tak wiele czasu zajęło mi szukanie takiej osoby jak Evelyn. Ona była po prostu niepowtarzalna. Wysoka, długonoga, ruda piękność o delikatnym spojrzeniu i mega przyjaznym uśmiechu. Gdy się uśmiechała to nawet gdy zakrywała usta, po oczach było widać, że na jej twarzy widnieje uśmiech
   Poznałyśmy się w szkole średniej. Pamiętam jak siedzieliśmy na lekcji fizyki i w pewnym momencie wszedł dyrektor wszedł do klasy i przedstawił nam naszą nową koleżankę.
   - Moi drodzy, to jest nasza nowa uczennica, a wasza nowa koleżanka Evelyn. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją po przyjacielsku, a nie tak jak poprzednią - jak potwory. – Powiedział Pan North i zostawił w naszej klasie bezbronną dziewczynę.
Zrobiło mi się tak jakoś dziwnie, bo tą poprzednią byłam ja. Może i byli potworami, ale uporałam się z nimi. Mam zbyt silny charakter i nigdy się nie poddaję. Zrobiło mi się tak trochę żal tej dziewczyny, bo widziałam, że czuje się tu zagubiona. Jako, że zawsze siedziałam sama to zaprosiłam ją do siebie i zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Od tamtej chwili poczułam, że to właśnie ta osoba której brakuje mi do szczęścia. Czułam, że zostaniemy przyjaciółkami od chwili w której usiadła ze mną w ławce.
   - O, ale się dobrały! Emo i jakieś zagubione coś. – Powiedziała wrednie i arogancko blondynka z mojej klasy.
   Holly. Tą twarz zapamiętam do końca życia. Wredna, arogancka, zadufana w sobie blond laleczka, która myśli, że może upokarzać innych. Zawsze uważała się za lepszą, bo była bogata. Jej rodzice mieli jakąś swoją firmę i dlatego. W sumie mnie to nie ruszało to co ona gada, bo miałam ją totalnie gdzieś, ale w tamtej chwili czułam, że to zabolało Evelyn. Nauczyciel wyszedł więc miałam czas na interwencję.
   - Posłuchaj mnie ty blond szmato. – Zaczęłam ostro, podchodząc do niej i łapiąc za włosy. – Ja mam Cię w dupie, ale nie pozwolę, żebyś ją obrażała. Radzę Ci zostawić ją w spokoju, bo po raz kolejny obiję Ci tą twoją porcelanową buźkę, zrozumiano? – Zapytałam groźnym tonem, patrząc w jej przerażone, brązowe oczy.
   - Dobra, nawet nie wiem o co Ci chodzi. Tak sobie tylko zażartowałam. – Broniła się, cała się przy tym trzęsąc.
   - To radzę Ci powstrzymać się od tego typu żartów. – Zagroziłam. – A i jeszcze jedno. Chyba musisz kolejną warstwę pudru nałożyć, bo ta Ci już powoli spływa. – Powiedziałam chamsko z szelmowskim uśmiechem i usiadłam koło, od tamtej chwili uśmiechniętej przyjaciółki.
   Wspomnienie tamtej chwili zajęło mi cały czas drogi do domu. Budynek był zamknięty, a ja ku mojemu zdziwieniu nie miałam klucza. Musiał mi wypaść, gdy wyciągałam słuchawki. Mieszkałam u mojego wujka Arsene’a, który wychowywał mnie po śmierci rodziców. Był bratem mojego ojca. Jak samo imię wskazywało na to, że nie był Anglikiem i słusznie. Mój ojciec i wuj byli Francuzami. Moja mama Angielką. Pamiętam, że rodzina matki nigdy nie była szczęśliwa z powodu związku moich rodziców, ale cóż. Moi rodzice bardzo się kochali. Madeline i Alain zawsze byli szczęśliwi. Wbrew temu co mówili rodzice mamy. Takich ich zapamiętałam. To wydarzyło się dziesięć lat temu, miałam zaledwie dwanaście, a zapamiętałam naszą ostatnią rozmowę co do słowa. Rozmawialiśmy na temat walentynek, bo w tym okropnym dniu zginęli moi rodzice.
   Gdy tylko o tym pomyślałam to zrobiło mi się strasznie przykro. Do oczu napłynęły mi łzy, ale starałam się być silna. Obiecałam to sobie, rodzicom, wujkowi i Evelyn. Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer wujka i tylko czekałam na jeden z jego ulubionych tekstów.
   - Przysięgam że klucze to ci do szyi przywiążę! – Burknął zaspany, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, telefon schowałam do kieszeni i przed moją twarzą ukazał się mój wujek Arsene. Wysoki, szczupły siwy mężczyzna po sześćdziesiątce ubrany w zieloną piżamę jednolitego koloru. Przez wychowywanie mnie zapuścił swoje życie uczuciowe i od bardzo wielu lat nie jest żonaty. Trochę mi przykro z tego powodu, ale to jego prywatna sprawa.
   - Właź i mnie nawet nie denerwuj. – Powiedział zaspany i zdenerwowany wpuszczając mnie do środka.
   - Przepraszam wujek, ale klucze zgubiłam.
   - A nie mogłaś zadzwonić do Speedy’ego? – Zapytał, zamykając drzwi na klucz.
   - A jest w domu? –zapytałam zaskoczona.
   - Tak i jak każda normalna osoba śpi o tej porze. – Dodał sarkastycznie. – A tak dla jasności, to gdzieś ty się tyle czasu szlajała?
   - Z Evelyn byłam na moście. Siedziałyśmy i gadałyśmy o naszej przyjaźni. – Odpowiedziałam nalewając sobie do mojego ulubionego kubka z Brytyjską flagą zimnej wody truskawkowej którą ja i mój brat Speedy uwielbialiśmy.
   - Aha. No to ja już o szczegóły nie wypytuję. Idź już spać. – Powiedział gasząc za mną światło w kuchni.
   - Dobranoc wujku. – Powiedziałam cicho, całując go w policzek i poszłam na górę do mojej sypialni.
Wchodząc do pomieszczenia na poddaszu poczułam zapach świeżego powietrza, bo okno było cały czas uchylone. Usiadłam na łóżku, jak zwykle nie pościelonym, przebrałam się w piżamę na którą składały się czarne materiałowe spodenki i bawełniana koszulka na ramiączkach – również czarna. Wzięłam do ręki telefon, by jak zwykle przed snem zobaczyć, czy coś ciekawego dzieje się na twitterze. Ludzi pisali różne głupoty, więc wyłączyłam aplikację i położyłam się spać. Zanim zasnęłam porozglądałam się po moim pokoju.
   Niewielkie pomieszczenie o ciemnoniebieskiej barwie ścian, jasne, staro dawne meble, i już do tego nowoczesny sprzęt. Kochałam to pomieszczenie, bo tu mogłam być w pełni sobą. Znużył mnie sen, więc zamknęłam oczy i zasnęłam. Obudził mnie dopiero dźwięk dzwoniącego mojego telefonu. Na cały głośnik po pokoju rozszedł się tekst piosenki Guns n’ Roses – Paradise City. Szybki rzut oka na godzinę – 4:30. Dzwoniła mama Evelyn.
   - Tak słucham. – Powiedziałam, starając się trochę rozbudzić.
   - Diana, przepraszam, że Cię budzę, ale… - Przerwała, starając się powstrzymać wybuch płaczu.
   - Coś się stało? Pani Gween, wszystko w porządku? – Zaczęłam pytać, bardzo zmartwiona stanem mamy mojej przyjaciółki.
   - Diana… Evelyn…
   - Co z Evelyn? – Zapytałam już przerażona siadając na łóżku.
   - Evelyn… Nie żyje. – Wyjąkała wybuchając płaczem.
W jednej chwili zawalił mi się świat. Po tej wiadomości serce zaczęło bić mi jak szalone i nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Myślałam, że to jakiś ponury żart, albo zły sen, ale niestety to była prawda. To się działo tu i teraz.
   - Ale jak to? Dlaczego? – Zapytałam starając się wyrównać oddech.
   - Ona się powiesiła. Nie wiem dlaczego… Diana, proszę przyjedź tu jutro. – Poprosiła Pani Gween i rozłączyła się.
Odłożyłam telefon, podeszłam do okna i zaczęłam płakać. Przecież jeszcze parę godzin temu wszystko było w porządku. Rozmawiałyśmy jak siostry, przyrzekałyśmy sobie, że nasza przyjaźń będzie trwała wiecznie, a tu nagle wiadomość, że ona nie żyje, nie pozwoliła mi trzeźwo myśleć.
   Zeszłam na dół do salonu, wujek i mój brat spali więc mogłam pójść do domowego barku, zabrać butelkę alkoholu i wypić trochę, by choć trochę ogarnąć to co przed chwilą się stało. Nie chciało mi się już wracać do pokoju, więc otworzyłam okno w salonie, usiadłam na parapecie i zaczęłam pić whisky w samotności. Myślałam co się stało, że tak postąpiła. przecież powiedziałaby mi, że coś jest nie tak. Nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Aż nagle jedna zniszczyła wszystko.
   Siedziałam sama i czekałam na nadejście dnia. Na zegarze była już godzina 5:10. Słońce już wschodziło, zaczęło już wychodzić zza horyzontu. Doszłam do wniosku, że muszę pojechać do domu Evelyn i dowiedzieć się dlaczego to zrobiła. Zeszłam z parapetu, zaczerpnęłam jeszcze ostatni wdech świeżego powietrza i zamknęłam okno. Prawie pustą butelkę schowałam do barku i poszłam do swojego pokoju. Po schodach wchodziłam zapłakana i zrozpaczona. Od tych procentów strasznie kręciło mi się w głowie i ciągle słyszałam głos Evelyn mówiący „chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała wiecznie”.
   Otarłam łzy i weszłam do pokoju. Z komody wyciągnęłam czarne rurki, czarną bluzeczkę na ramiączkach i czarną bieliznę. Czułam, że nikt się nie domyśli, że noszę żałobę po mojej najlepszej przyjaciółce, bo codziennie byłam ubrana na czarno. Zabrałam ciuchy i poszłam pod prysznic. Weszłam do łazienki. Średniej wielkości pomieszczenie, bardzo jasne, bo wyłożone białymi kafelkami. Z lewej strony stał prysznic, niedaleko niego umywalka i nad nią lustro.
   Podeszłam do kabiny, obok niej był stolik na który położyłam ciuchy. Rozebrałam się i weszłam pod ciepłą taflę wody. Ciepłe krople obijały się o moje ramiona. Dłońmi oparłam się o ściankę. Woda razem z makijażem spływała mi po twarzy. Opuchniętej od płaczu. Bałam się spojrzeć rodzicom Evelyn w oczy. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie zrozpaczoną twarz Pani Gween, która właśnie straciła najukochańszą córkę. Wychowywała ją wraz ze swoim konkubentem. Evelyn nienawidziła go. Wiele razy byłam świadkiem gdy ją poniżał, nawet przy mnie. Miałam nie raz ochotę wstawić się za nią, ale jego wredny wyraz twarzy, te wąskie, przerażające, zielone oczy odpychały mnie. Czułam się wtedy okropnie, bo ona cierpiała, a ja nic nie mogłam z tym zrobić.
   Godzinny prysznic z na przemian ciepłą i zimną wodą trochę mnie rozbudził i otrzeźwił. Wyszłam z pod wody, doprowadziłam się do porządku, zrobiłam lekki makijaż, bo wiedziałam, że i tak się rozmażę w trakcie rozmowy z mamą Evelyn. Poszłam do pokoju, usiadłam na komodzie i zadzwoniłam do mojego chłopaka James’a.
James jest moim chłopakiem od trzech miesięcy. Jest Amerykaninem, poznałam go gdy przeprowadziłam się z Wujkiem i Speedy’m tu, do Los Angeles. Świetnie się z nim rozumiem, pomimo różnicy wieków. Ja mam 22 on 41.  Średniego wzrostu ciemny blondyn, niebieskie, duże oczy i przyjemny, pozytywny uśmiech sprawiały, że każda chwila z nim spędzona była niesamowita. I jeszcze ten jego zabawny charakter, który czasami potrafił zmienić się w szorstkiego, stanowczego starszego sierżanta, którym był z zawodu. I to właśnie sprawiało, że tak go kochałam. Czułam się z nim wspaniale, bo miałam w nim zrozumienie, przyjaciela, chłopaka, kochanka i wiele innych osób. Najbardziej ceniłam w nim to, że potrafił ze mną porozmawiać, pocieszyć mnie i był przy mnie zawsze, kiedy go potrzebowałam. Mogłam zadzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy i wiedziała, że się na mnie nie wkurzy.
   - Tak, słucham? – Usłyszałam w telefonie jego przyjemny, ciepły, ale trochę zaspany głos.
   - Hej kochanie. Przepraszam, że Cię obudziłam, ale potrzebuję się komuś wyżalić i wypłakać. – Powiedziałam cicho.
   - Hej skarbie, nie obudziłaś mnie. Co się stało? – Zapytał zmartwiony.
   - Mogę do Ciebie przyjechać?
   - Jak chcesz, to ja mogę…
   - Wiesz co, skoro nie możemy się zdecydować kto do kogo ma przyjechać, to spotkajmy się za 20 minut w parku tam koło stawu. – Zaproponowałam, szukając moich kluczyków do samochodu.
   - No dobrze. Tak w ogóle to która godzina?
   - W pół do siódmej. – Powiedziałam spoglądając na zegarek stojący na półce przy łóżku i wyciągając z niej paczkę chusteczek higienicznych.
   - No dobrze, to za 20 minut w parku. Do zobaczenia.
   - Pa kotek. – Odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania z James’em, ale wybrałam się do miasta trochę wcześniej. Zeszłam cicho na dół, tak by nikogo nie obudzić. Bałam się, że coś się stanie, bo byłam tak roztrzęsiona całą tą sytuacją, że nie panowałam nad tym co się dzieje. Ubrałam moje ulubione czarne adidasy z czerwoną podeszwą firmy Nike, zabrałam z małego, brązowego kuferka pilot do drzwi garażowych i poszłam do samochodu. Mój ciemno zielony Peugeot 508 czekał na mnie w ciemnym pomieszczeniu w którym stały jeszcze samochody Wujka i mojego brata.
   Otworzyłam drzwi samochodu i od razu uderzyła we mnie woń waniliowego zapachu, który był moim ulubionym. Rozsiadłam się wygodnie w ciemnym skórzanym fotelu kierowcy i zanim cokolwiek zrobiłam włączyłam muzykę. Nie miałam ochoty słuchać tego co zawsze, czyli mocnych brzmień gitarowych, lecz coś spokojniejszego i smutniejszego. W schowku znalazłam płytę zespołu Promise Me Tomorrow, na której znajdowała się moja ulubiona piosenka Knock Backs And Heart Attacks w akustycznej wersji. Zaczęłam sobie podśpiewywać początkowe słowa piosenki, otworzyłam drzwi przy pomocy pilota i ruszyłam w stronę parku.
   Słońce mimo bardzo wczesnej pory przygrzewało i to bardzo intensywnie. Promienie były oślepiające, więc założyłam moje czarne, lustrzane, zakrywając mi pół twarzy pilotki i jechałam dalej. Zanim pojechałam do parku, zajechałam do pobliskiej kawiarni. Na szczęście była ona całodobowa i obsługiwała również kierowców samochodów poprzez osobne okienko. Podjechałam spokojnie w wyznaczone miejsce i zamówiłam ulubioną kawę Latte.
   Po odebraniu gorącej i pachnącej kawy pojechałam na spotkanie. Samochód zostawiłam na parkingu naprzeciw parku i przeszłam kawałek do stawu. Popatrzyłam na godzinę w telefonie, było za 10 siódma. Jeszcze przez chwilę wgapiałam się w tapetę. Byłam na niej z moim bratem Speedy’m. Ubrudzeni na twarzach bitą śmietaną i nutellą. Uśmiechnięci jak zawsze. Przy nim, tak jak przy James’ie potrafiłam cieszyć się z każdej, nawet tej najmniej istotnej rzeczy.
   Schowałam telefon i poszłam nad staw. Przyjemnie mi się tam szło. Ciepło, słońce już ładnie świeciło, roślinność wokół wody była zadbana. Władze miasta postarały się, aby to miejsce przynosiło ulgę w złych chwilach. Gdy podeszłam trochę bliżej zobaczyłam, że James już tam na mnie czeka. Siedział na ławce, ubrany w ciemnoniebieskie jeansy, białą koszulę w granatową kratę, na jego nosie również były okulary. Podobne do moich, tyle, że on nie miał lustrzanek. A na lewym nadgarstku miał swój ukochany srebrno-złoty zegarek.
   Szlam do niego z wymuszonym uśmiechem, ale pod okularami w oczach miałam łzy, które czekały tyko by się uwolnić podczas uścisku mojego chłopaka. I tak też się stało, gdy tylko poczułam jak jego silne ramiona mnie otulały. Słone stróżki spływały mi po policzkach, wydostając się spod okularów.
   - Diana, kochanie co się stało? Dlaczego płaczesz? – Zaczął pytać James siadając na ławce i biorąc mnie do siebie na kolana.
Przytuliłam się do jego szyi, otarłam łzy spod okularów, pociągnęłam łyk kofeiny.
   - Evelyn… Evelyn nie żyje. – Powiedziałam będąc dalej zwrócona twarzą w stronę ulicy, zamiast patrzeć na jego minę.
   - Jak to nie żyje? –Zapytał zaskoczony. – Co się stało?
   - Zadzwoniła do mnie jej mama i powiedziała, że… Ona się powiesiła. – Odpowiedziałam wybuchając jeszcze większym płaczem, tuląc się do niego jeszcze bardziej.
Nie odezwał się ani słowem. Poczułam tylko jak głęboko wzdycha i kładzie dłoń na tyle mojej głowy, głaskając mnie po włosach. Nie nadążałam już z ocieraniem łez. Płynęły mimowolnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, co zrobić. Wiedziałam tylko jedno. Muszę dowiedzieć się dlaczego Evelyn się zabiła.
   - Kochanie, będzie dobrze. – Szepnął James swoim ciepłym, niskim tonem łapiąc mnie za policzki i odwracając moją twarz w stronę swojej.
   - Chciałabym. Dziękuję, że przyjechałeś. – Powiedziałam kładąc moją lewą dłoń na jego, która trzymała mnie za twarz.
   - A przestań. Musiałem przyjechać. Po Twoim głosie wiedziałem, że coś jest nie tak. – Odpowiedział, całując mnie.
Jego delikatne, miękkie i ciepłe usta dotykały moich. Uwielbiałam ten stan, gdy całowałam się z nim. Bez względu na to czy namiętnie, czy tylko tak szybko. Dawały mi one nieziemskie chwile rozkoszy i zapomnienia.
   Gdy przestaliśmy zdjęłam mu okulary, by móc popatrzeć w jego olbrzymie, niebieskie oczy. Miały one jasną barwę, a w połączeniu z dużymi, od padającego cienia źrenicami były takie… Aż brakło mi słów by je opisać. Uśmiechnęłam się delikatnie do James’a i po raz kolejny mocno się do niego przytuliłam. Uwielbiałam to robić, bo pomimo swojej postury, zawsze był bardzo delikatny
   - Mama Evelyn prosiła mnie, żebym dzisiaj do niej przyjechała. – Powiedziałam zdejmując z nosa swoje lustrzanki.
   - Po co? – Zapytał trochę zdziwiony, zabierając mi z dłoni moje okulary i zakładając je.
   - Nie wiem, poprosiła mnie o to, gdy do mnie zadzwoniła.- Odpowiedziałam zakładając pilotki James’a. – Pasują Ci moje okulary, wiesz? – Dodałam łapiąc dłońmi za jego policzki i całując w usta.
   - Pojechać z Tobą? – Zapytał sięgając do przednich kieszeni moich spodni.
   - Nie. Eee co ty robisz? – Zapytałam trochę zdezorientowana tą sytuacją.
   - Szukam Twojego telefonu, bo chciałem się przejrzeć. No wiesz, skoro mówisz, że fajnie wyglądam no to aż muszę to sprawdzić. – Powiedział uśmiechając się i dotykając wierzchem dłoni mojego podrażnionego od łez policzka.
   - A co, nie masz swojego? – Zapytałam patrząc na niego, starając się ukryć choć odrobinę smutek, który miałam w sercu.
   - Mam, ale Twój jest bliżej. – Powiedział, kładąc swoje dłonie na moich udach. – To co, mam tam z Tobą pojechać? – Zapytał ponownie.
   - Rozumiem. Nie kotek nie trzeba, dam sobie radę. A poza tym sądzę, że Pani Gween chce pogadać ze mną sam na sam.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Dzwoniła właśnie mama Evelyn.
   - Tak słucham?
   - Diana słuchaj ja muszę wyjechać. Moja matka dostała zawału po wiadomości o Evelyn. To co chciałam Ci przekazać zawiozłam do domu Twojego wujka. Jak tylko załatwię sprawy pogrzebowe to dam ci znać. – Wyjaśniła szybko i również tak się rozłączyła.
Po jej głosie słychać było, że jest na środkach psychotropowych. Biedna nie dawała sobie chyba rady z tym wszystkim i w sumie jej się nie dziwię. To musiał być dla niej niesamowity cios.
   - I co? Co mówiła? – Zaczął dopytywać James, zaraz po tym jak rozłączyłam rozmowę.
   - Że dzisiaj nie możemy się spotkać, bo jej matka na wieść o Evelyn dostała zawału i musi tam pojechać i to co chciała mi przekazać zawiozła do domu Wujka. – Powiedziałam opierając głowę o jego prawe ramię.
   - Jedziesz do domu?
   - Nie, na razie nie mam na to ochoty.
   - A nie chcesz się dowiedzieć co przywiozła mama Evelyn? – Zapytał zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne, bo słońce zaczęło właśnie świecić w naszą stronę.
   - Wiesz co, chcę ten czas spędzić z Tobą. – Powiedziałam cicho i pocałowałam go w policzek.
   - To może pójdziemy na spacer? – Zaproponował patrząc na moje usta i uśmiechając się.
   - No w sumie możemy. – Odpowiedziałam schodząc mu z kolan.
   Złapałam go za dłoń i poszliśmy w stronę centrum. Idąc z nim czułam się jak mała dziewczynka prowadzona przez ojca. W porównaniu do niego byłam taka malutka. Ale nie narzekałam. Chodząc z James’ em na jakieś przyjęcia czy inne oficjalne uroczystości, mogłam pozwolić sobie na bardzo wysokie obcasy, a i tak zawsze byłam od niego niższa. Byłam z nim szczęśliwa i tylko to się dla mnie liczyło.
Chodziliśmy po sklepach w poszukiwaniu czarnej sukienki na pogrzeb. Nie znalazłam nic ciekawego. Albo ta była za długa, ta za krótka, ta za szeroka, ta z kolei za wąska. Po kilku godzinach poszukiwań doszłam do wniosku, że ubiorę czarne jeansowe rurki, czarną koszulę bez żadnych dodatków, świecidełek i czarne szpilki. James patrzył na mnie takim dziwnym wzrokiem. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
- James, kochanie, wszystko w porządku? – Zapytałam spokojnie.
- Tak, wszystko dobrze, tylko dziwnie się tak czuję, bo chodzę z Tobą po sklepach w poszukiwaniu czarnej sukni. Niby nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że to sukienka na pogrzeb i to Twojej najlepszej przyjaciółki. – Odpowiedział ponuro.
- Kotku. – Zaczęłam cicho, przytulając się do niego na środku chodnika. – Wiesz, to mi powinno być dziwnie i nie ukrywam że jest i dodatkowo smutno, ale nie rozumiem dlaczego ty tak masz?
- Bo to była Twoja najlepsza przyjaciółka, a jak widzę jak cierpisz po jej śmierci to wiesz… - Próbował mi wytłumaczyć przecierając oczy.
- Wszystko będzie dobrze…

Witam :))

Na początek chciałam się przedstawić ;) Jestem Marcelina, ale wolę moją ksywę Sugar_Venom ;) Mój blog poświęcony będzie mojej książce, nad którą aktualnie pracuję ;)) Komentarze będą mile widziane ;) Pozdrawiam i życzę miłej lektury <3