niedziela, 14 października 2012

Rozdział V


   Następnego dnia obudziłam się w swoim łóżku. Byłam w nim sama, ale jednak cały czas czułam czyjąś obecność w domu. Było ciepło mimo, że na dworze utrzymywała się temperatura minusowa, zwłaszcza o poranku. Byłam nieco rozkojarzona, bo jeszcze nie docierały do mnie wydarzenia z ostatniego dnia.
   Spojrzałam na zegarek, była 10 rano. Za oknem świeciło słońce. Promienie tak samo jak w Stanach znów odbijały się od białego śniegu, dając w moim pokoju wspaniałą atmosferę. Przeciągałam się w łóżku, niczym mały kotek, którego się przed chwilą obudziło. Odwracając głowę w stronę drzwi, nie mogłam uwierzyć w to co tam zobaczyłam. W progu stał jak zawsze uśmiechnięty Cove.
            - Cześć śpiochu. – Przywitał się, podchodząc do łóżka.
            - Hej Cove. – Odpowiedziałam lekko zdezorientowana. – Ty tu byłeś całą noc? – Zapytałam gdy usiadł obok mnie.
            - Tak i mam nadzieję, że nie jesteś na mnie za to zła?
            - Ty chyba zwariowałeś! – Krzyknęłam w udawanym oburzeniem i uśmiechem na twarzy. – Nie jestem.
            - To dobrze
            - A tak w ogóle to gdzie Ty spałeś?
            - Z Tobą.
            - Co takiego?!
            - No tak. Nie czułaś mojej obecności? Czuwałem przy Tobie całą noc, niczym anioł stróż. – Odpowiedział, ciągle się przy tym śmiejąc.
            - Jasne. – Odpowiedziałam, delikatnie uderzając go pięścią w ramie.
            - Oj czepiasz się.
            - Ja? Co ty sobie wkręcasz?
            - Ty sobie wkręcasz, bo ja Ci mówię, że ty byłem to ty mi nie wierzysz.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zastanawiało mnie to, czy Cove mówi poważnie, czy żartuje jak to miał w zwyczaju. Ale to było dla mnie nie ważne. Ważne było to, że jest tu ze mną i chce, żeby było jak dawniej.
   Poszłam na dół, Cove za mną. Usiadłam przy stole i wdychałam przyjemny zapach ciepłej kawy. Siedziałam z kolanami podsuniętymi pod samą klatkę piersiową i czekałam, aż Cove poda mi kawę. Długo to nie trwało.
            - Co chcesz dzisiaj robić? – Zapytał siadając na krześle obok mnie.
            - A co masz w planach?
            - W sumie to nic. Liczę na coś spontanicznego z Twojej strony. – Powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
            - Co powiesz na bardzo długi spacer?
            - W sumie to dlaczego nie.
            - To zabieram porywam Cię na długi spacer. – Powiedział kładąc swoją dłoń na moim policzku.
Uśmiechnęłam się do niego i zatopiłam usta w gorącym napoju kofeinowym.

3 tygodnie później…

            - Cove, kochanie dokąd mnie zabierasz? – Zapytałam uśmiechnięta z zawiązanymi oczami.
            - To niespodzianka. Uważaj, schody. – Odpowiedział trzymając mnie z tyłu za nadgarstki.
   Uśmiechnęłam się sama do siebie i usłyszałam za sobą dźwięk zamykanych drzwi. Usiadłam na krześle do którego podprowadził mnie Cove i zostałam z nim sam na sam. W pewnej chwili zdjął mi z oczu opaskę, a z tyłu związał ręce. Nie ukrywam, że mega mnie to wystraszyło. Serce momentalnie przyspieszyło swój rytm. Nie wiedziałam co ma zamiar zrobić. Byłam w nim sama w tym małym, ciemnym i zawilgoconym pomieszczeniu, oświetlonym tylko światłem malutkiej żarówki. Byłam przerażona, bałam się jak nigdy dotąd. Chciałam się rozpłakać, ale strach mi na to nie pozwalał.
            - Cove, o co chodzi? Dlaczego tu jesteśmy? – Zapytałam cicho, czując jak mi mocno bije serce.
Odpowiedział mi ciszą. Był odwrócony do mnie plecami i zaczął się śmiać. Poziom mojego strachu osiągnął apogeum. Łzy zaczęły mi płynąć.
            - Zebraliśmy się tu po to by połączyć węzłem małżeńskim… - Wyrecytował podstawowy tekst z początku każdego ślubu. Oparł ręce na biodrach i gwałtownie odwrócił się do mnie. Patrzył mi głęboko w oczy tak, jakby chciał wyczuć mój lęk.
            - Co? – Zapytałam jakby sama do siebie, bo nie mogłam zrozumieć sensu tych słów właśnie w tym momencie.
            - A nie, nic. Tak sobie tylko powiedziałem, bo przecież ja nigdy nie usłyszę tych słów. A tak bardzo bym chciał. Na, na przykład naszym ślubie, ale nie. No przecież ty masz swojego żołnierzyka. To on będzie stał tam zamiast mnie, to on będzie Cię nosił na rękach, zapraszał na kolacje, całował i mówił jak bardzo Cię kocha. Przecież to on jest dla Ciebie tak bardzo ważny! – Krzyknął łapiąc mnie za włosy i unosząc moją głowę do góry. – Ale ja dla Ciebie nigdy nie byłem, skoro polazłaś do niego. Myślałaś, że co? – Zapytał odpychając moją głowę. – Że po tym co mi zrobiłaś będę Cię kochał ponad życie? Haha! Jeśli tak to wiedz, że jesteś w błędzie. Nienawidzę Cię całym sercem! Brzydzę się Tobą, rozumiesz? Jesteś zwykłą szmatą, która włazi pierwszemu lepszemu do łóżka.
            - Przecież ja nie jestem już z James’em! Przyjechałam tu, bo nie chcę mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak nie chcę mieć z Tobą! Jesteś nie normalny! – Krzyknęłam, próbując rozwiązać supeł.
            - Ale mnie nie obchodzi to czy ty z nim jesteś czy nie! Ja po prostu chcę się odegrać na Tobie za to co mi zrobiłaś! Za to jak zniszczyłaś mi psychikę. Chcę, żebyś cierpiała tak samo jak ja, gdy powiedziałaś mi, że zakochałaś się w kimś innym. Moje życie rozpadło się, więc zrobię wszystko, żeby Twoje było takie samo. – Krzyknął, dotykając palcem wskazującym czubka mojego zmarzniętego nosa.
            - Ale sam sobie jesteś winien! Nie widzisz tego co wyrabiasz?! Wiesz dlaczego odeszłam do James’a? Bo byłeś piekielnie zazdrosny o wszystko! Owszem, było mi z Tobą dobrze, miewaliśmy dobre i złe chwile, ale te złe odciskały na mnie zbyt duże piętno! Wiele razy po naszym rozstaniu płakałam, bo bałam się, że znów coś złego się wydarzy. Ale udało mi się o Tobie zapomnieć. – Wyrzuciłam z siebie.
   W tamtej chwili przepełniał mnie niesamowity gniew, gotowało się we mnie. Miałam ochotę wyrwać się z tych lin i uderzyć lub nawet pobić Cove.
            - Ja Ci robiłem krzywdę? Ty chyba żartujesz? – Zapytał z niepokojącym uśmiechem szaleńca. – Wiesz Diana, idź już sobie i przemyśl to co powiedziałaś, ale pamiętaj, że będę Cię bacznie obserwował. – Dodał rozwiązując supły z moich obolałych nadgarstków. – Nie zapomnij o tym. – Dorzucił oddając mi telefon, który miał w kieszeni swoich granatowych jeansów.
   Popatrzyłam na niego i pobiegłam przerażona do drzwi. Czułam się trochę jak w thrillerze. Wtedy byłam pewna tylko jednego – Cove to szaleniec. Jest niepoczytalny i niesamowicie się go bałam. Wybiegłam z piwnicy i znalazłam się w miejscu, którego nigdy bym się nie spodziewała. To był mój garaż. Nawet nie wiedziałam, że pod garażem coś jest. Byłam w tamtej chwili tak zdesperowana, że próbowałam zamknąć mu klapę przed samym nosem, ale nie zdążyłam. Wyszedł za mną, a ja pobiegłam przerażona do swojej sypialni. Najbardziej byłam załamana tym, że moje psy znały Cove i nie zareagowały na to co się działo, tylko bez żadnego ale pozwoliły Cove dokonać kolejnego urazu ma mojej psychice.
   Wpadłam do sypialni i podeszłam do okna. Widziałam jak Cove idzie w stronę swojego samochodu. Stałam tam, a łzy płynęły mi powoli. Trzęsłam się i nie wiedziałam co zrobić. Wgapiałam się ślepo w jeden punkt za szybą i zastanawiałam co da mu dręczenie mnie. Myślami byłam teraz przy barze, pijąc zimną wódkę i zapominając o tej sytuacji, ale bałam się wyjść z domu. Bałam się, że ten wariat gdzieś tu jest i na mnie czeka.
            - Przecież on Ci nic kretynko nie zrobi. – Powiedziałam na głos sama do siebie i podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej czarny płaszcz i poszłam na dół.
   Sprawdziłam czy psy mają wodę, sprawdziłam cały dom w poszukiwaniu czegoś niepokojącego i zastałam w kuchni odkręcone kurki z gazem. Cove ewidentnie chciał mi coś zrobić. To przeraziło mnie jeszcze bardziej, a po ciele przeszedł mnie dziwny dreszcz. Uchyliłam o kuchni delikatnie oko, zamknęłam drzwi na klucz i poszłam w stronę centrum. Z kieszeni jeansów wyciągnęłam telefon i próbowałam dodzwonić się do Speedy’ego, ale jak zawsze miał włączoną pocztę, więc drugi telefon wykonałam do Wujka.
            - Tak? – Odezwał się spokojny głos Wujka.
            - Wujku mam do Ciebie prośbę. Weź wpadnij za godzinkę do mojego domu i zamknij okno w kuchni, bo zostawiłam otwarte, żeby się wywietrzyło. – Powiedziałam idąc zaśnieżonym chodnikiem, omijając przechodzących obok mnie ludzi. – Klucz chyba masz?
            - Tak, mam. No jak znajdę chwilkę to przyjdę.
            - Dziękuję ci bardzo. I mam do Ciebie małą prośbę. Pod żadnym pozorem nie dawaj swojego klucza Speedy’emu ani Cove. Bardzo Cię proszę. – Powiedziałam.
            - No dobrze, ale coś się stało? Bo mówisz to takim trochę tajemniczym i zarazem przerażonym tonem.
            - Wszystko jest ok, ale mam do Ciebie tylko te dwie sprawy. Ja muszę kończyć. Pa i z góry Ci dziękuję. – Rzuciłam szybko i rozłączyłam się, bo stałam już przed drzwiami baru.
   Schowałam telefon do kieszeni i weszłam do środka. 

Na razie dodam tylko tyle. Mam nadzieję, że znajdę więcej czasu na pisanie ;)