niedziela, 30 września 2012

Rozdział IV (kontynuacja)


- Przepraszam Cię na moment. – Zwróciłam się do niego z uśmiechem i poszłam do kuchni. – Tak wujku?
            - Diana mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale Speedy jest w szpitalu. – Powiedział dość nerwowo wujek.
            - Jak to szpitalu?! – Krzyknęłam z przerażeniem do słuchawki opierając się o ścianę i łapiąc za głowę.
            - Miał wypadek.
            - Jak to wypadek? Ale co… Gdzie? W którym szpitalu jest? – Zadawałam z nerwach pytania, jedno po drugim.
Po tej serii do kuchni wszedł zmartwiony moimi krzykami i paniką Aled. Nie wiedziałam co mam zrobić. Czy stać tutaj i czekać na cud, na wiadomość, że to był ponury żart, czy może biec tam tak jak stoję. W tamtej chwili nie myślałam o niczym innym jak o tym by jak najszybciej znaleźć się przy moim braciszku. Zaczęłam też odczuwać silną potrzebę przytulenia od Aled’a. Nie chciałam czekać, aż on się domyśli, więc zbliżyłam się do niego i kończąc powoli rozmowę oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
   Gdy Wujek powiedział mi w którym szpitalu leży mój brat, odłożyłam telefon na blat kredensu i przytuliłam się jeszcze bardziej do Aled’a.
            - Pojedziesz tam ze mną? – Zapytałam cicho
            - Jasne! – Odpowiedział łapiąc mnie delikatnie za biodra.
Uśmiechnęłam się przez łzy i wbiegłam do garażu jak poparzona. Miałam na sobie krótkie, jeansowe spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach zespołu 30 Seconds To Mars z czerwonym napisem „This Is War”.
   Wsiadłam do nowego, srebrnego Audi R8, które dostałam od barta i wujka na 22 urodziny, które spędziłam w Stanach, a mój prezent stał u Wujka w garażu i czekał na mnie, włączyłam ogrzewanie, a zaraz po mnie wsiadł Aled. Szybko odpaliłam silnik i z garażu wyjechałam z piskiem opon. Cała drżałam. W tamtej chwili sama nie wiedziałam czy z zimna, czy ze strachu. W tamtej chwili nawet nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Wiedziałam tylko tyle, że wszystko okaże się na miejscu
   Droga zajęła nam niespełna 20 minut. Gdy zatrzymałam się na miejscu parkingowym, wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki, dałam je Aled’owi do ręki, a sama pobiegłam w stronę wejścia, wpadając przy tym w wielkie zaspy. Ludzie patrzyli na mnie jak na debila, bo mój ubiór chyba nie był zbyt dopasowany do panującej aury. Na dodatek, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć się na oczach ludzi wywinęłam przysłowiowego orła przed samym wejściem do budynku. Gdy się podniosłam, pielęgniarki które zgromadziły się wokół mnie pytały czy nic mi nie jest. Rzuciłam komunikat, że wszystko jest ok i wbiegłam do środka.
   Jak przez mgłę, być może spowodowaną upadkiem widziałam jasną barwę ścian, mnóstwo okien na błękitnych ścianach, białe kafelki na podłodze i na samym środku recepcja. Podeszłam chwiejnym krokiem, trzymając się za obity, lewy bark do recepcji. Siedziała tam tylko jedna kobieta, która rozmawiała przez telefon, ale sądziłam, że to nie jest nic ważnego.
            - Przepraszam panią. W której sali…
            - Nie widzisz dziewczyno, że rozmawiam przez telefon? Posadź swoje cztery literki na krześle i poczekaj chwilę. 5 minut Cię nie zbawi. – Warknęła do mnie blond kobieta, grubo po sześćdziesiątce, po czym powróciła do rozmowy na temat czerwonych szpileczek, które widziała na wystawie w drodze do pracy.
Szczerze, to w tamtym momencie tylko cud zatrzymał mi rękę. Mało brakowało, a po prostu bym ją uderzyła.
   Kobieta w takim stopniu podniosła mi ciśnienie, że odwróciłam się na moment w stronę wejścia gdzie stał Aled po czym pochyliłam się nad recepcją, wyrwałam kobiecie słuchawkę i kulturalnie zwróciłam uwagę.
   - Słuchaj mnie ty stara, blond babo. O bucikach to sobie możesz pogadać po pracy. Tu jesteś po to, by udzielać rodzinom pacjentów informacji, więc rusz dupę i sprawdź w której sali leży Bart Wenger! – Krzyknęłam wściekle.
Aled stał za mną i przyglądał się całej tej sytuacji. Wiele osób – pacjentów, lekarzy, sprzątaczek i innych patrzyło na mnie z lekkim podziwem. Nie wiem co w tym wszystkim takiego było, ale skoro tak zareagowali to nabrałam jeszcze większej pewności siebie.
   Recepcjonistka patrzyła na mnie totalnie przerażona. Chyba wolała nie toczyć ze mną niepotrzebnej wojny, bo grzecznie odłożyła słuchawkę i sprawdziła w bazie danych pod którym numerem znajduje się pokój mojego brata.
            - Pokój 730. – Powiedziała wystraszona.
            - Dziękuję. – Odpowiedziałam jeszcze poddenerwowana.
Odwróciłam się delikatnie, odgarniając z przed oczu farbowane, blond kosmyki włosów. Aled stał za mną i patrzył tak, jakby, jakby miał co do mnie mieszane uczucia. Byłam trochę ciekawa, co w tamtej chwili o mnie myślał. Spojrzałam mu w oczy i ruchem głowy wskazałam kierunek w którym mamy biec.
   Dziwnie się czułam będąc tam. Widziałam cierpienie pacjentów i ból rodzin. Niektóre sytuacje, jak na przykład przekazanie ojcu wieść, że jego żona lub dziewczyna urodziła mu pięknego syna, były cudowne, ale gdy podczas biegu usłyszałam jak lekarz przekazuje młodym rodzicom, że ich dziecko nie przeżyło operacji, to aż się łza w oku kręciła. Nienawidziłam takich miejsc. Ostatni raz w szpitalu to ja byłam po moim wypadku samochodowym, po którym cudem przeżyłam.
   Biegłam nie zwracając już na nic uwagi. Chciałam się skupić tylko i wyłącznie na moim bracie.
            - Zaczekaj, to tutaj! – Zawołał Aled.
Zawróciłam gwałtownie i podeszłam do drzwi. Przed samym wejściem tam nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Nie wiedziałam w jakim stanie. Nie wiedziałam czy jest w jednym kawałku, cały i zdrowy, czy może tak jak i mnie, czeka go jeszcze około sześciu operacji. Wzięłam ostatni, głęboki oddech, chwyciłam Aled’a za dłoń w geście strachu i cichej prośby o pomoc i weszłam do środka.
   Speedy chyba spał. Jego łóżko znajdowało się na środku niewielkiego, beżowego pomieszczenia, w którym znajdowały się jeszcze umywalka i telewizor. Podeszłam do jego łóżka, usiadłam na brzegu, zsuwając delikatnie białe prześcieradło z pod jego ciała. Złapałam go za dłoń i pocałowałam na powitanie w czoło. Odwróciłam się do Aled’a, który uśmiechał się do mnie non stop. Odpowiedziałam tym samym. Robiło mi się niesamowicie ciepło, gdy spod jego kilkudniowego zarostu wydobywał się ten słodki, dziecięcy uśmiech. Miał 28 lat, a jak już wcześniej wspominałam był uroczy. Aled położył swoje dłonie na moich ramionach i czekaliśmy, aż mój brat się obudzi.
            - Hej siostra. – Szepnął cicho Speedy, który otworzył oczy, akurat gdy Aled delikatnie, wierzchem swojej dłoni dotykał mojego zimnego policzka.
Nie ukrywam – był lekko zszokowany, z resztą ja tak samo, ale nie byłam tym zdenerwowana, lecz miło zaskoczona, choć przechodziły mnie dziwne dreszcze, bo po tym geście wróciły wspomnienia, bo to samo robił chłopak, którego zostawiłam niegdyś dla James’a.
   Odwróciłam głowę, a do głowy napłynęło mi nagle tysiące myśli. Powróciły wspomnienia z naszej ostatniej rozmowy. Jego głos, oczy, dotyk. Zrobiło mi się przykro, w sercu poczułam pustkę, którą miałam nadzieję, że Aled wypełni, gdy tylko lepiej się poznamy.
            - Cześć braciszku. – Odpowiedziałam wyciągając z kieszeni telefon i kładąc go na stoliku tuż obok łóżka. – Powiedz mi co się stało?
            - Wracałem od Ciebie i jechałem do domu i jakiś debil wyprzedzał cysternę na zakręcie. Nie zdążyłem zahamować i jebnęliśmy czołówkę. – Opowiedział, łapiąc się za prawą rękę. – Cholernie mnie boli. – Zamarudził dodatkowo.
            - Kurwa! No przysięgam, że jak tego debila znajdę to go zabiję. – Podsumowałam jego opowieść.
            - Nie zrobiłabyś tego, bo zginą na miejscu. Dowiedziałem się o tym po odzyskaniu przytomności. – Odpowiedział, biorąc do ręki mój telefon.
            - Aha. No ręka Cię boli, bo masz na niej gips, baranie. A tak w ogóle to Speedy – zwróciłam się najpierw do brata. – To jest mój sąsiad i zarazem nowy przyjaciel Aled. Aled, to jest właśnie mój brat Speedy o którym Ci tyle opowiadałam. – Przedstawiłam sobie chłopaków, którzy nawet cieszyli się z tego spotkania.
            - Mam nadzieję, że zaopiekujesz się moją sio… Diana jak ty wyglądasz? – Zmienił temat mój brat, jak na niego, bardzo gwałtownie i patrząc od czubka mojej głowy, po długie i trzęsące się nogi.
            - Normalnie. Zaraz po telefonie od Wujka wybiegłam z Aled’em z domu i nie zwracałam na nic uwagi, więc się nie czepiaj. – Odpowiedziałam uśmiechając się słodko i naciągając dół czarnej koszulki aż po kolana.
            - No ale mogłaś chociaż jakąś bluzę zarzucić czy coś… - Powiedział z dezaprobatą mój bat. – Rób jak uważasz, ja nic nie mówię.
            - Nie, kompletnie nic nie mówisz. Nie odzywasz się nic, a nic. – Powiedziałam pod nosem z nutką ironii w głosie.
            - Coś mówiłaś?
            - Nie.
            - A może jednak?
            - A może się zamkniesz? – Zapytałam trochę poddenerwowana tym jego droczeniem się ze mną.
            - Nie. – Powiedział z szelmowskim uśmiechem
            - Spierdalaj.
            - Też Cię kocham.
Popatrzyłam na niego z uniesioną lekko, lewą brwią. Rzadko słyszałam od mojego brata słowa „kocham Cię”. Nawet w żartach. Dlatego tak bardzo byłam zaskoczona.
            - Ja Ciebie też. – Odpowiedziałam, łapiąc Speedy’ego za dłoń.
            - Przecież ja żartowałem. - Rzucił mega uśmiechnięty.
            - Jak zawsze. – Dodał znajomy mi głos.
Podniosłam delikatnie wzrok i zobaczyłam wysokiego, przystojnego, ale bardzo mi znajomego chłopaka. Jego głos był mega podobny do głosu mojego byłego chłopaka Cove’a, ale wygląd już trochę nie do końca. Tamten chłopak, którego znałam miał średniej długości brązowe włosy, a ten>
   Brązowe, długością sięgające do klatki piersiowej dredy, brązowa koszula w klatę, pod nią biały podkoszulek, a na wierzchu szara, ale dość gruba bluza, czarne jeansy i trampki. Przyglądałam mu się bardzo uważnie. Nie mogłam skojarzyć skąd go znam, ale gdy uśmiechnął się do mnie tak, jak robił to do mnie to już wiedziałam, że ten chłopak jest mi jeszcze bliższy niż mi się wydaje.
            - Cove?! – Zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. – Nie wierzę! – Dorzuciłam i podbiegłam do niego rzucając mu się na szyję.
            - No to uwierz malutka. – Powiedział mi do ucha cichym, spokojnym tonem, gładząc mnie po włosach, po postawieniu mnie na podłodze. – Ja też nie wierzę w to, że tu jesteś. – Dodał uśmiechając się do mnie delikatnie i patrząc w oczy swoimi perfidnie brązowymi oczami, które nie jednokrotnie przyprawiały mnie o dreszcze. – Na ile przyjechałaś?
            - No to uwierz w to, że przyjechałam tu już raczej na stałe. – Odpowiedziałam opierając się dłońmi o stalową poręcz łóżka.
Cove, Speedy i Aled uścisnęli sobie dłonie, a ja usiadłam na kolanach Cove’a, który usiadł na moim miejscu i „zapraszał” mnie na nie.
            - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – Zapytałam przytulając się do jego szyi tak, jak robiłam to kiedyś. Zanim zostawiłam go dla James’a.
Nie odezwał się. Popatrzył tylko na Speedy’ego i uśmiechał się do niego. Od razu domyślałam się po co był Bart’owi mój telefon. Popatrzyłam na nich obu i zaczęłam się śmiać.
   Odchyliłam lekko głowę w tył i poczułam jak Cove delikatnie zbliża do niej swoją twarz. Przeszły mnie dreszcze. Takie jak kiedyś. Gdy po raz pierwszy się całowaliśmy, dotykaliśmy, stawaliśmy się dla siebie bliżsi. Jego dredy delikatnie gładziły mnie po odkrytych ramionach. Miałam ciarki, które można było zobaczyć gołym okiem. Serce przyspieszało swoje ruchy. Miałam mieszane uczucia. Dobrze widziałam, że Aled zaczyna coś do mnie czuć, teoretycznie nadal byłam z James’em, bo żadne z nas nie powiedziało, że to już koniec, a tu nagle pojawia się chłopak, którego niegdyś kochałam ponad życie i bardzo za nim tęskniłam, podczas mojego pobytu tak w Stanach.
            - Diana, to ja już pójdę. Muszę jeszcze zajść do kumpla, bo mi napisał, żebym wpadł. – Przerwał całą tą sytuację Aled.
            - Podwieźć Cię? – Zapytałam odsuwając od siebie delikatnie Cove’a, który już chciał tak jakby zacząć mnie całować.
            - Nie, nie trzeba. Do zobaczenia. – Odpowiedział i poszedł w stronę wyjścia.
Zostaliśmy już tylko Speedy, Cove i ja.
   Rozmawialiśmy w trójkę przez jeszcze chwilę. Cove, po tym jak poszliśmy razem po kawę opowiadał mi jak bardzo mu było ciężko beze mnie. Szczerze to chciało mi się w tamtej chwili płakać. Siedział na niewysokim murku w holu ze spuszczoną głową, dredy opadały mu w dół i opowiadał jak często miewał myśli samobójcze, płakał dzień i noc, budził się w łóżku sam. Gdy to opowiadał, byłam zła sama na siebie. Targały mną na przemian złość, żal, smutek i bezradność. Poczułam się jakby ktoś przywalił mi jakimś twardym przedmiotem w głowę. Docierało do mnie to, jaką krzywdę mu wyrządziłam, jaką byłam egoistką. Podczas gdy ja zaczynałam nowe życie z 41 letnim James’em, mój niegdyś najukochańszy na świecie, najważniejszy dla mnie Cove, chciał ze sobą skończyć. Cierpiał tutaj sam. A ja tak długo go ignorowałam. Jego i to co siedzi w jego głowie.
   Miałam żal sama do siebie. Cove opowiadał to z dość dużym spokojem, ale mi nie udało się opanować emocji i rozpłakałam się. Ukryłam twarz w dłoniach, usiadłam obok niego i zaczęłam wyrzucać z siebie emocje poprzez płacz.
            - Tak bardzo Cię przepraszam. – Powtarzałam w kółko, nie mogąc złapać oddechu. – Nie wiedziałam, że to tak bardzo Cię zabolało. Wybacz mi, proszę Cię.
            - Już dobrze. – Odpowiedział i mocno mnie przytulił. – Nie płacz. Wybaczę ci. – Powiedział i pocałował mnie w policzek.
Gdy to zrobił w sercu poczułam jeszcze większy ból. Tak bardzo go zraniłam, a on po takim czymś wybaczył mi bez żadnego ale. To było dla mnie największą karą. Cove dał sobie z tym radę, ale ja nie umiałam. Z pozoru wszystko wyglądało tak, jakby spłynęło to po nim, ale jednak było inaczej. Czułam się jak Chester, bohater pewnego bloga, który niedawno czytałam. Zranił najbliższą swojemu sercu osobę i pod wpływem alkoholu krzyczał z żalu i wściekłości i rozwalał wszystkie ich wspólne zdjęcia. Czułam w sobie to samo. Też miałam ochotę krzyczeć i niszczyć wszystko dookoła.
   Cove tulił mnie do siebie bardzo mocno. Ludzie patrzyli na nas tak jakoś dziwnie, ale udawałam, że tego nie widzę. Liczyło się dla mnie to, bo móc odbudować jakoś relację z nim. By móc myśleć, że jest ok.
            - Cove, czy może między nami być dobrze? – Zapytałam biorąc oddech.
            - No oczywiście. – Powiedział cicho, wycierając moje łzy, które kapały mi z brody, na rękę.
Poczułam swego rodzaju ulgę. Jakbym dostała drugą szansę od losu. Wiedziałam, że nie mogę tego zepsuć.
            - Dziękuję. Tak bardzo Ci dziękuję.
            - Za co?
            - Za to, że mi wybaczyłeś, za to, że przyjechałeś, za to, że znów – Zawiesiłam na moment głos, łapiąc jednego z jego dredów – Jesteś tu ze mną.
Popatrzył na mnie z uśmiechem. Poczułam się tak, jakby między nami rodziło się nowe uczucie, jakbyśmy na nowo się w sobie zakochiwali. Jakby to co było między nami wcześniej, wracało z podwójną siłą. Nagle w głowie usłyszałam jego głos, mówiący mi  „kocham Cię”. Powtarzał mi to, gdy podejmowałam decyzję o tym, by odejść.
   Siedzieliśmy tam nie całe 15 minut, a ja zdążyłam już się rozpłakać i wybłagać przebaczenie. Kamień spadł mi z serca. Gdy wracałam z nim do pokoju Speedy’ego, patrzyłam na niego co jakiś czas i czekałam na choćby maleńki gest z jego strony. Muśnięcie dłonią po mojej dłoni, objęcia w pasie. Czegokolwiek.
   Weszliśmy do środka. Mój brat dziwnie na nasz patrzył. Chyba nie był świadom tego, co stało się przed piętnastoma minutami.   
            - Co was tak długo nie było? – Zapytał przełączając kanały w telewizji.
            - Musieliśmy jeszcze wyjaśnić parę spraw. – Odpowiedział Cove, zamykając za nami drzwi.
            - Jakich spraw?
            - Nie Twój zasrany interes. – Burknęłam siadając na łóżku brata.
            - No, dobra. Spokojnie – Odparł spoglądając na Cove’a pytająco.
Nie wiedziałam o czym mam z nimi rozmawiać. Chciałam z Cove wyjaśnić tyle spraw, powiedzieć to, co zaprzątało mi głowę po naszym rozstaniu, ale nie chciałam tego robić przy Speedy’m. Nie chciałam by dowiedział się o czymkolwiek, bo oczywiście było by gadanie w stylu, że mówił mi, żebym się zastanowiła nad tym, co robię, ale ja jednak byłam tak ślepo zakochana w James’ie, że nie widziałam poza nim świata. Nie liczyło się dla mnie to czy Cove da sobie radę, czy nie. Po naszej rozmowie nie mogłam zebrać myśli w jedną całość.
   Podczas gdy chłopcy rozmawiali sobie w najlepsze, ja myślałam co dzieje się z James’em. Chciałam zadzwonić, ale nie wiedziałam czy mogę. Może inaczej; czy dałabym radę z nim rozmawiać i utrzymywać grę pozorów. Nie chciałam, by dowiedział się o wszystkim przez telefon, ale chyba nie miałam wyjścia. Czułam, że z Cove zaczyna mi się dobrze układać, że między nami rodzi się na nowo uczucie. Nie chciałam by po przyjeździe James’a wyszło na to, że go zdradzałam. Chciałam definitywnie zakończyć nasz związek. Wiem, że to nie było fair z mojej strony, ale z James’em nie miałam takiej sielanki, jaką sobie wyobrażałam. Dopiero teraz, gdy znów spotkałam się z Cove, wróciły te wszystkie przykrości, które spotykały mnie z James’em. To jak wracał od kumpli pijany i robił mi zadymy, to jaki był zazdrosny, jak robił mi awantury, przez to, że uśmiechnęłam się do jakiegoś chłopaka. Dopiero teraz mogłam to zobaczyć.
   Przechodziły mnie dreszcze, gdy uświadomiłam sobie, że wszystkie te rzeczy zaczęły wychodzić dopiero po rozmowie z Cove. Z nim zawsze mogłam porozmawiać, wyżalić się, wypłakać. Wiedział jak ze mną rozmawiać. James starał się to robić, ale nie zawsze mu to wychodziło. Mój bart patrzył na nas bardzo podejrzliwie. Może zaczął się domyślać?  Pokręciłam głową przecząc sama sobie.
            - Dzień dobry. – Odezwał się nagle głos za nami.
            - Cześć dzieciaki.- Dodał następny.
Ten drugi rozpoznałam bez odwracania się. To był Wujek.  Przyszedł z lekarzem. Chyba chciał powiedzieć, co i jak jest z moim bratem.
            - Pan Bart Wenger? Dobrze trafiłem? – Zapytał średniego wzrostu, na pewno po trzydziestce lekarz ubrany w biały kitel.
            - Tak. – Odezwał się mój brat, lekko jakby przestraszony tym, co zaraz powie lekarz.
Zeszłam z lóżka i poszłam przywitać się z Wujkiem. Tradycyjnie buziak w policzek.
Nic wielkiego, ale jak sam mi kiedyś powiedział, bardzo cieszy się gdy to robię.
            - Co Cove tu robi? – Zapytał szeptem, delikatnie nachylając się nade mną.
            - Speedy mu napisał, że tu jestem. No i przyjechał. – Odpowiedziałam stojąc obok niego i poprawiając kosmyki włosów padających na moje lekko spocone ze stresu czoło.
            - Nazywam się Bean. W sensie, że mam tak na nazwisko. – Dodał z uśmiechem. – Jestem statystą i lekarz prowadzący, który właśnie operuje poprosił mnie, abym przekazał panu co i jak, więc jestem. Więc tak; pana ręka jest złamana w dwóch miejscach – łokciu i barku, ma pan również lekki wstrząs mózgu, ale nie powinien pan mieć z tym żadnych problemów. – Wyjaśnił, przeglądając notatki, które miał w zielonej teczce. – I to by było na tyle. Miał pan wiele szczęścia.
            - A kiedy mój brat zostanie wypisany?
            - Jutro do południa. – Powiedział, patrząc na mnie dość dziwnie. – Pani jest tą dziewczyną, która zrobiła awanturę tam w recepcji?
Wujek i Cove popatrzyli na mnie zszokowani, za to mój brat z wielkim uśmiechem.
            - Moja krew. Jestem z Ciebie dumny. – Powiedział w żartach i gestem przecierania łez popatrzył na mnie i Wujka.
            - Jak tam zadyma. Po prostu ta kobieta podniosła mi ciśnienie i sądzę, że na moim miejscu każdy by się tak zachował. – Powiedziałam lekko oburzona.
            - Była tam taka starsza blondynka, co nie? Szczerze, to nikt jej tutaj nie lubi. Pracuje tu tylko dlatego, że jest żoną ordynatora. – Odparł z nutką obrzydzenia w głosie.
            - No to ja współczuję takiej obsługi. – Dodałam podchodząc do okna i  przecierając dłońmi po odkrytych ramionach.
Po tym geście poczułam jak na moje ramiona opada ciepła, miękka bluza Cove. Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam w geście podziękowania.
   U Speedy’ego siedzieliśmy jeszcze około pół godziny. Było już 14 po dziewiętnastej i w pewnym momencie zrobiłam się bardzo senna. Siedziałam u Cove na kolanach i tuląc się do niego próbowałam nie zasypiać. Czułam taki błogi stan. Ten który przechodziłam zawsze gdy siedziałam z Cove sama na sam. Uśmiechał się do mnie i mówił jak bardzo mnie kocha. Tradycją było siedzenie mu na kolanach. Jego dotyk, który czułam na rękach, jego zapach, ciepło, bicie serca. Wszystkie wspomnienia które powracały, były związane z tymi miłymi chwilami, bo tych złych było bardzo mało.
    To wszystko sprawiało, że odzyskiwałam pełnię sił. Mam na myśli tych sercowych, bo przez to tulenie zasypiałam jeszcze szybciej. Jeszcze przez pięć minut słyszałam o czym rozmawiają i po tym uciekłam w objęcia Morfeusza.


poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział IV

Okej, ten rozdział będzie trochę krótszy niż pozostałe, bo niestety nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, a to wszystko przez szkołę :( Jak tylko będę mogła pisać to wrzucę coś więcej ;)



- Siostra jak dobrze Cię znowu widzieć. – Powiedział na powitanie Speedy, całując mnie w policzek i zabierając ode mnie walizki
   - Cześć braciszku. Też się cieszę. – Odpowiedziałam równie szczęśliwa jak on.
   - To co, jedziemy do Twojego, nowego, urządzonego domu, do którego klucze właśnie wrzuciłem Ci do kieszeni kurtki? – Zapytał Speedy z uśmiechem, obejmując mnie i idąc do samochodu.
   - Jak nie, jak tak. – Odpowiedziałam szczęśliwa. – A co z moimi psami i samochodem?
   - Czekają już tam na Ciebie.
   - Kiedy ty zdążyłeś to wszystko ogarnąć? – Zapytałam pełna podziwu.
   - Nie ważne, ważne, że jesteś w domu. – Powiedział bardzo szczęśliwy, otwierając mi drzwi do samochodu. – Wujek nie może się doczekać, żeby Cię zobaczyć.
   - Serio? – Zapytałam zaskoczona, gdy wsiadł obok mnie
   - No tak! Wujek gdy tylko się dowiedział, że przyjedziesz zaraz zakasał rękawy i wpadliśmy na pomysł, żeby kupić Ci dom. Wujek zadzwonił do tego swojego kumpla i załatwił wszystko. Ja mam Ci tylko przekazać, że Ty masz się niczym nie przejmować tylko odpoczywać. Moja kochana siostrzyczko. – Mówił jadąc w stronę mojego nowego domu.
   - Dzięki, kochany braciszku. Wiesz, że mam dla Ciebie prezent? –Powiedziałam patrząc na niego z nie znikającym uśmiechem.
   - Serio?
   - No! Dla ciebie i Wujka.
   - Fajnie!
Nie odezwałam się, ale złapałam za torebkę i wyciągnęłam poziome, średniej wielkości czarne pudełeczko. Znajdowała się tam srebrna bransoletka z wygrawerowanym napisem „Najzajebistrzy brat na świecie! Kocham Cię Speedy<3”. Czekałam tylko, aż będę mogła mu ją wręczyć.
   Jechaliśmy przez godzinkę. Chciałam już zobaczyć mój nowy dom. Chciałam już zobaczyć miejsce w, którym zacznę być może nowe, bez większego smutku życie.
   - To tutaj. – Powiedział Speedy, wskazując mi palcem piękny beżowy domek i zatrzymując się na wjeździe prowadzącym do garażu.
   Zanim wysiedliśmy podałam mu pudełeczko i pobiegłam do drzwi nowego domu. Nie zwracałam już uwagi na te zaspy, w które wpadałam aż po kolana. Szukałam w kieszeniach kluczy i gdy tylko je znalazłam od razu otworzyłam drzwi nie czekając na brata. Nie chciałam, aby śnieg naleciał do środka więc otrzepałam czarne kozaczki z ćwiekami, nazywane przez wszystkich „kolcami”.
   To co zastałam w środku, było nie do opisania. Od progu powitały mnie moje dwa ukochane dobermany Neville i Rexar.
   - Cześć moje kochane psiaczki. Tęskniłam za wami i to bardzo. – Mówiłam do tych wiernych, kochanych i zadbanych zwierząt.
Chyba cieszyły się z tego spotkania bardziej niż ja.
   Po powitaniu zdjęłam buty i weszłam w głąb domu. Przysięgam, odebrało mi mowę.
Salon, półokrągły koloru łososiowego, na podłodze ciemne panele, meble klonowego koloru, na środku stał stolik, a przy nim dwie welurowe sofy. Przy półokrągłym przejściu stała półka na książki. Znajdował się tam też sprzęt audio. Tak bardzo cieszyłam się tym salonem, że nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy mój brat wszedł do środka. Wybiegłam podniecona z salonu i następnym kierunkiem była kuchnia.
   Średniej wielkości, dość ciemne pomieszczenie, kolor ścian ciemno czerwony, ciemne, drewniane meble z jasnym, kamiennym blatem. Srebrna lodówka, na środku tak zwana wysepka. Jasne, drewniane okna, na ścianach białe kinkiety. Takie przyjemne pomieszczenie, ale za często tam przebywać, bo gotować nie umiem za bardzo. Rozejrzałam się trochę po następnych pokojach. Garderoba, łazienka, strych, garaż do którego przejście znajdowało się w kuchni.
   - Idź do sypialni. – Powiedział Speedy, pokazując dłonią piękne, rzeźbione z bardzo jasnego drewna drzwi.
   - Trochę się boję. – Odparłam pochylając się nad Neville’m, który stał obok mnie.
Brat uśmiechając się otworzył mi drzwi.
   Niepewnie weszłam do środka i nie mogłam uwierzyć w to co ukazało mi się przed oczami. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a łzy same napływały mi do oczu.
   - Podoba Ci się? –Zapytał cicho Speedy, opierając się o błękitną ścianę.
   - On jest… Piękny! – Krzyknęłam ze szczęścia i rzuciłam mu się na szyję. – Dziękuję. Tak bardzo Ci dziękuję.
   - Diana, jesteś moją siostrą, musiałem Ci pomóc.
   - Wcale nie musiałeś.
   - Ale pomogłem. – Dodał z uśmiechem
   - No właśnie.
   - Ja jadę do domu. Później zadzwonię. – Powiedział całując mnie w policzek i idąc na dół.
   - No ok. Do usłyszenia. – Odpowiedziałam do zamykających się za nim drzwi stojąc na schodach prowadzących na pierwsze piętro.
   Gdy zostałam sama zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy. Pomagały mi w tym moje kochane psiaki. Pomagały, w sensie, że wywlekały z walizek moje ciuchy i roznosiły je po całym pokoju. Wyciąganie rzeczy, wraz z zabieraniem ich psom zajęło mi około godziny. Kiedy skończyłam, poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Przy pomocy ekspresu zaparzyłam sobie gorące cappuccino i usiadłam na blacie. Włączyłam na DVD piosenkę, która kojarzyła mi się z moim Wujkiem.  Metallica – The Unforgiven. To było to. Zastanawiałam się co teraz robi James. Czy już doleciał, czy może już jest na pierwszej akcji. Będąc tak osamotnioną, coraz bardziej byłam pewna tego, że nie ma już nas. Nie ma już James’a i Diany. Jestem już tylko ja. Przestawałam już cokolwiek do niego czuć. Wmawiałam to sobie, bo nie wiedziałam czy do mnie wróci. Może gdybym przestała go kochać to nie zabolałaby mnie ewentualna wiadomość o jego śmierci. Ale z drugiej strony, gdyby wrócił cały, a ja przestałabym go kochać, to co? Musiałabym udawać, że wciąż jest całym moim światem? To byłoby niedorzeczne. Przeszedł mnie nagle taki dziwny dreszcz.
   Moje przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Odstawiłam ciepły, zielony kubek i poszłam otworzyć. Oczywiście drogę utrudniały mi psy, wbiegające mi między moje blade, długie i trochę grube nogi. Odgoniłam je od wejścia i otworzyłam drzwi mojemu niespodziewanemu gościowi.
   - Cześć. – Powiedział nieznajomy.
   - Hej. – Odpowiedziałam z uśmiechem. – Proszę, wejdź.
Uśmiechnął się i wszedł do środka. Kiedy zobaczył psy, zatrzymał się, kucnął i zawołał je do siebie. Nie wiedziałam jak zachowają się psy, ale byłam w szoku gdy zamiast rzucić się na niego z zębami podeszły do niego spokojnie i pozwoliły się pogłaskać. Z niedowierzaniem patrzyłam na to wszystko, a mój gość uśmiechał się do mnie i po chwili wstał.
   - Tak właściwie to my się nie znamy. Jestem Aled. – Powiedział podając mi zimną dłoń.
   - Diana. – Odpowiedziałam ściskając delikatnie jego dłoń i drugą wskazując kuchnię. – Właśnie zrobiłam kawę, zapraszam.
   - Dzięki. – Odparł z uśmiechem. – Słyszę, że mamy bardzo podobny gust muzyczny.
   - To znaczy?
   - No Metallica.
   - Acha, o to Ci chodzi. – Powiedziałam patrząc na psy.
Nie odezwał się, tylko uśmiechnął i usiadł na wysokim stołku barowym ustawionym przy kredensie.
   - Dzięki, że przyszedłeś. Poznam kogoś nowego. – Dodałam po chwili, podając mu gorący kubek z kawą.
   - Nie masz za co dziękować. Widziałem jak wczoraj ktoś ten dom kupował, a dziś wprowadziłaś się ty.
   - No mój Wujek razem z bratem mi go kupili.
   - A skąd przyjechałaś? – Zapytał spokojnie, zbliżając kubek do delikatnych, wąskich, ale pełnych ust.
    - Żebyś wszystko zrozumiał to opowiem Ci całą historię mojego życia. – Odpowiedziałam z uśmiechem patrząc na tatuaże zdobiące jego ramiona.
    - No dobrze.
    - No więc tak. Jestem Angielko- Francuską. Ojciec Francuz, matka Angielka. Po śmierci moich rodziców mną i moim bratem Speedy’m zajął się nasz wujek Arsene. Później bardzo długo mieszkałam w Stanach z moim chłopakiem, ale wyjechał do Iraku, a ja nie chciałam tam być sama więc wróciłam na wyspy Brytyjskie. – Opowiedziałam Aled’owi, popijając z nim przyjacielską kawę.
   - Do Iraku? Czyli jest żołnierzem?
   - Tak, dokładnie to saperem.
   - Boisz się o niego?
Nie odezwałam się. Spuściłam wzrok, wzięłam głęboki oddech i stwierdziłam, że wyplączę się Aled’owi. Przecież on nie zna moich znajomych, więc komu miałby t powiedzieć.
   - Tak, boję się, ale…
   - Ale? – Zapytał, spoglądając na mnie od dołu.
   - Ale przestaję go kochać. – Wyrzuciłam z siebie, podnosząc gwałtownie głowę i od razu kierując wzrok w okno.
   - Przepraszam, nie chciałem naciskać. – Powiedział ze współczuciem, patrząc na mnie swoimi zielonymi oczami, kładąc ciepłą dłoń na mojej.
Powiem wprost. Ten gest dłonią był z jednej strony uroczy, z drugiej trochę przerażający. Obcy chłopak tak się mną zainteresował. Stwierdziłam, że skoro tak bardzo chcę mnie wysłuchać to opowiem mu wszystko co leży mi na sercu.
   Zabrałam Aled’a do salonu. Idąc za nim nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wysoki, krótkie kręcone, brązowo-rude włosy, olbrzymie niebieskie oczy, słodki uśmiech i dziecinna twarzyczka sprawiały, że wyglądał uroczo. Nie był przystojny. Był mega słodki. Jak dla mnie wyglądał po prostu bosko. Ale nie mogłam mu pokazać, że mi się podoba, bo wyszłoby na to, że jestem dziwką, a tak nie było. Nic nie mogłam poradzić na to, że byłam bardzo kochliwa.
   Weszliśmy do pomieszczenia. Aled usiadł na kanapie i z uśmiechem patrzył raz na mnie, raz na Rexar’a, który za nami wszedł do salonu. Włączyłam cicho muzykę Guns N’ Roses, usiadłam naprzeciw niego i rozpoczęliśmy naszą rozmowę. Opowiedział mu całą historię mojego życia. Od śmierci rodziców, poprzez stratę Evelyn, wyjazd do stanów i całą sytuację z James’em.
   Najciekawsze było dla mnie to, że Aled mnie słuchał. Nie to, że ja gadałam, a on myślał o czymś innym i rozglądał się dookoła, tylko słuchał mnie. Patrzył mi w oczy, okazywał emocje do odpowiedniej chwili, którą opisywałam. W pewnej chwili chyba zrobiło mu się mnie szkoda, bo usiadł obok mnie i po przyjacielsku mnie przytulił.
   Serce biło mi bardzo szybko. Byłam wściekła, zrozpaczona, szczęśliwa, załamana, podniecona, a to wszystko działo się w jednej chwili. Jego dotyk tak na mnie działał i sama nie wiedziałam dlaczego. Takiego czegoś nie czułam nawet w trakcie trwania związku z James’em. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, ale gdy czułam jego zapach, delikatny dotyk, emocje wzięły górę i niestety przegrałam walkę z własnymi uczuciami.
   - Szczerze, to masz przejebane w życiu. – Powiedział spokojnie.
   - Trochę tak, ale daję sobie radę, choć nie zawsze wychodzi mi udawanie twardzielki. – Odparłam ze spływającymi mi po policzkach łzami.
   - Oj, już dobrze. – Powiedział patrząc na moje usta. – Będzie dobrze. Jeszcze ułożysz sobie życie tak, jak tylko będziesz chciała. Jesteś młoda piękne, ale bardzo uczuciowa. Po prostu potrzebujesz bodźca, który Ci to udowodni. – Mówił ocierając moje łzy.
Jego głos był taki seksowny. Lekko irytujący, ale za razem podniecający. Czułam się dziwnie w jego objęciach, lecz z drugiej strony to było bardzo miłe. Miał taki wspaniały charakter. Miły, troskliwy, potrafił mnie wysłuchać i wesprzeć. W dodatku to jak przytulał i to jakie miał perfumy. No po prostu bajka.
   Gdy na niego patrzyłam to uśmiech sam pojawiał się na mojej twarzy. Był taki słodki, ale musiałam pamiętać, że niestety nadal jestem z James’em. Choć cały czas wmawiałam sobie, że nie ma już nas. Czas spędzony z Aled’em to były najprzyjemniejsze chwile w nowym domu. Mamy sporo wspólnego, świetnie się dogadujemy. I Aled nawet nie jest o dużo ode mnie starszy, różni nas tylko sześć lat. W stanach nie miałam zbyt wielu przyjaciół, prócz Złotej i James’a, a tu? Ledwo przyjechałam a w moje progi zawitał Aled. Tam jakoś nie miałam odwagi z nikim się zaprzyjaźnić, a tu w Anglii? Może dlatego, że jestem u siebie w pewnym sensie.
   Naszą cudną rozmowę przerwał telefon od mojego Wujka.


No to by było na tyle na razie ;) Co do rozmowy to spróbujcie napisać jak ona ma wyglądać i zobaczcie czy zgadza się z waszymi oczekiwaniami ;)

niedziela, 2 września 2012

Rozdział III


Cały ten tydzień minął w dość spokojnej atmosferze. Docierało do mnie, że James wyjeżdża. Widział, że jestem poddenerwowana, ale w takim stanie jak w ciągu ostatnich czterech dni, jeszcze nie byłam.
   Nie spałam po nocach. Kręciłam się z boku na bok. Miewałam koszmary, w których widziałam jak James, albo zostaje zastrzelony, albo wybucha bomba, którą właśnie rozbraja. To było okropne, bo po każdym razie budziłam się z płaczem, ale ukrywałam go przed nim. W dzień udawałam, że wszystko jest ok, że dałam sobie radę z tą sytuacją, ale gdy James zasypiał, schodziłam do kuchni lub salonu i pijąc alkohol w samotności płakałam.
   Obudziłam się o 1 w nocy. Zostały dwa dni do jego wyjazdu. Nie mogąc się uspokoić, zeszłam do salonu, zabierając ze sobą koc, telefon i słuchawki. Szłam po ciemku, bałam się, że spadnę ze schodów, ale na szczęście nic się nie stało. Cała doszłam do kanapy, usiadłam na niej i przykryłam się kocem. Byłam zdenerwowana, ręce mi drżały, ze zdenerwowania wymiotowałam. W panice zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki  Złotej. Miałam nadzieję, że nie śpi.
     - Tak, słucham? – Zapytała swoim wesołym głosem.
     - Hej Złota, mam nadzieję, że Cię nie obudziłam. Słuchaj mam do Ciebie prośbę. Mogłabyś przyjechać do mnie teraz? Wiem, że Jest późno, ale potrzebuję Cię. – Powiedziałam cicho, otulając się grubym, kremowym kocem.
     - Będę za 5 minut. – Rzuciła stanowczo i rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Włożyłam w uszy słuchawki, włączyłam piosenkę mojego ukochanego zespołu 30 Seconds To Mars –This Is War, bo stwierdziłam, że ta piosenka będzie najbardziej pasowała to tego wszystkiego i czekałam, aż zjawi się moja przyjaciółka.
   Po chwili zobaczyłam jak Złota podjeżdża pod dom swoim czarnym Mercedesem i żeby nie obudzić James’a otworzyłam jej drzwi, zanim zdążyła zadzwonić.
    - Hej, dzięki, że przyjechałaś. – Powiedziałam na powitanie.
    - Musiałam, w końcu jesteś moją przyjaciółką. – Odpowiedziała radośnie. – No co jest?
    - James wyjeżdża za dwa dni. – Odpowiedziałam smutno, wieszając jej kurtkę na wieszaku. – I chciałam z Tobą pogadać. – Dodałam, prowadząc ją do kuchni i zapalając światło.
Jasne światło żarówki energooszczędnej oślepiająco uderzyło w nasze oczy. Złota usiadła przy klonowym stole, a ja poszłam do barku i przyniosłam butelkę Johnnie’go Walkera i dwie szklanki do whisky. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie i zaczęłyśmy rozmowę.
    - No to nawijaj. – Powiedziała Złota biorąc kryształową szklankę z alkoholem.
    - Chciałam zapytać, czy mogłabyś zamieszkać ze mną na czas wyjazdu Jamesa? - Zapytałam prosto z mostu.
    - Czekałam kiedy mnie o to zapytasz. – Odpowiedziała zamaczając usta przy brzegu szklanki.
    - Naprawdę?
    - No tak!… - Krzyknęła nagle.
    - Zamknij się, bo James śpi. –Uciszyłam ją, łapiąc za ramię.
    - Dobra, dobra. – Odpowiedziała. – No naprawdę czekałam na to, aż zapytasz. Wiem, że będzie Ci ciężko, a ja jako Twoja przyjaciółka muszę być z Tobą. – Odpowiedziała.
    - Jesteś kochana, wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć. – Odpowiedziałam szczęśliwa przytulając ją w podzięce.
   - Spoko. Słuchaj, ja jadę do domu. Za niedługo wrócę z ciuchami. Weź nie zamykaj drzwi, żebym nie musiała się tłuc. – Powiedziała idąc spokojnym krokiem do przedpokoju.
   - No dobrze, będę czekać. Jeszcze raz bardzo Ci Złota dziękuję. – Odpowiedziałam, podając jej brązową kurtkę.
Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, zabrała kluczyki i wyszła.
Znów zostałam sama i dopiero gdy wyszła uświadomiłam sobie, ze będzie prowadziła samochód pod wpływem alkoholu.
  Poszłam do salonu, ponownie owinęłam się kocem i włączyłam muzykę. Miałam w głowie wiele myśli na raz. Z jednej strony cieszyłam się z wyjazdu James’a, bo możemy od siebie odpocząć, no ale to mój najwspanialszy i najukochańszy chłopak i nie chcę go stracić.
  Gdy te myśli przebiegły mi przez głowę znów zaczęłam płakać jak głupia po raz milionowy. W tamtej chwili potrzebowałam bardzo porządnego przytulenia mojej mamy, ale nie było jej przy mnie i bardzo mi było przykro. Z nią zawsze mogłam pogadać, przytulić się.
    - Czemu tutaj siedzisz? – Zapytał znienacka stojący za mną James.
    - Jejku, nie strasz mnie. – Powiedziałam patrząc na niego ze łzami w oczach.
    - Przepraszam, nie chciałem. – Odparł siadając obok mnie. – Kochanie, czemu znowu płaczesz? – zapytał z dezaprobatą, przytulając mnie mocno.
Popatrzyłam na niego i mocno go przytuliłam. Zaczęłam znów płakać. Wiedziałam, że jest na mnie wściekły za to moje wieczne płakanie, ale nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Wiedziałam tylko jedno – muszę zaufać James’owi i jego obietnicom i wierzyć w to, że do mnie wróci.
   - Wiesz, że dziś jest dzień Twojego wyjazdu? – Zapytałam nieszczęśliwa, tkwiąc w jego uścisku.
   - Tak, wiem kochanie. – Odpowiedział całując mnie czule w skroń. – To dlatego tu siedzisz?
   - No można to tak nazwać. Kochanie nie będziesz na mnie zły jak Ci coś powiem? – Zapytałam spokojnie.
   - Nie, nie będę.
   - Na czas Twojego wyjazdu Złota tu zamieszka. Wiesz, nie chcę być tu sama. – Powiedziałam zaglądając w okno, by widzieć czy wspomniana przeze mnie przyjaciółka już pojawiła się pod moim domem.
   - To dobrze. Przyda Ci się wsparcie, bo widzę, że jakoś nie do końca sobie z tą sytuacją radzisz. – Odpowiedział cicho. – Ale zobaczysz, ze Złotą ten pół roku minie ci od tak. Przecież sama mi mówiłaś, że jak z nią jesteś to czas wam mija bardzo szybko. Teraz też tak będzie. – Tłumaczył mi, podczas gdy ja wgapiałam się ślepo w podłogę i analizowałam każde słowo, które wypływało z jego ust.
   - Może i masz rację. – Zgodziłam się z nim, choć trochę nie chętnie.
   - Nie może, tylko mam rację. Będzie dobrze. Co mam Ci powiedzieć, żebyś uwierzyła w to, że wrócę?
   - Nie jechać tam. – Odpowiedziałam nagle podnosząc wzrok na niego.
   - Znowu zaczynasz? – Zapytał poddenerwowany.
   - Nie, tylko dałam Ci bardzo proste rozwiązanie. – Odpowiedziałam wstając z kanapy, gdy tylko zobaczyłam jak Złota podjeżdża pod dom.
   - Bardzo proste. – Powiedział sarkastycznie. – Gdzie tak pędzisz?
   - Do Złotej, właśnie przyjechała.
   - W samym kocu? Zwariowałaś?
   - Tak, bo z Tobą tylko to można zrobić. – Powiedziałam z lekkim uśmiechem i idąc do wejścia.
Wyszłam za próg i rozpędziłam się do drzwi. Niestety miałam bardzo śliskie spody w kapciach i nie zdążyłam wyhamować i uderzyłam torsem w duże brzozowe drzwi.
   - No właź, bo zimno. – Powiedziałam otwierając drzwi wejściowe.
   - No już, już. – Odparła z grymasem wnosząc dwie, średniej wielkości niebieskie walizki. – A co to przed chwilą tak huknęło? – Zapytała patrząc na Jamesa, stojącego w samych slipach.
   - Nie wyhamowałam i przywaliłam w drzwi. – Powiedziałam z uśmiechem na buzi.
   - Brawo pokrako.
   - Czepiasz się.
   - Ja? – Zapytała z udawanym niedowierzaniem.
   - Nie, ja. – Odpowiedziałam patrząc na nią wielkimi oczami.
   - No dobrze, już dobrze. – Powiedziała zostawiając kurtkę na wieszaku i biorąc do ręki dwie walizki. – To gdzie śpię? – Zapytała patrząc na mój ciepły koc. – To może już teraz zastąpię James’a.
   - Nie, nikogo nie będziesz zastępować. – Burknęłam niezbyt zadowolona z tej decyzji, podjętej dla żartów.
- No dobrze, nie denerwuj się tak.
- Ja się wcale nie denerwuję.
- Nie, skąd.
- Dobra Złota, skończ już. – Poprosiłam poirytowana tą sytuacją.
- Też Cię kocham. – Powiedziała z wrednym, lecz przyjacielskim uśmiechem
James patrzył na nas i nie mógł powstrzymać śmiechu. Może i ta rozmowa brzmiała śmiesznie, ale mi do śmiechu nie było.
   Szłam ze Złotą do mojej sypialni. Stwierdziłam, że łóżko mam tam duże więc po wyjeździe Jamesa, będzie spała ze mną. Postawiłam jej walizki przy dość sporej, brązowej szafie i poszłam z nią na dół. James, chyba wiedział, że nie wrócę do łóżka, bo zrobił mi i mojej przyjaciółce dwie gorące herbaty. Oparłam się o przejście z przed pokoju do kuchni i obserwowałam go. Był taki przystojny. Zbyt przystojny, by wdawać się w takie niebezpieczeństwo. Choć muszę przyznać, że w mundurze wyglądał niesamowicie. Do tego a broń. Jak z Evelyn mawiałyśmy – cud, miód i orzeszki. Normalnie szał macic, staniki latają
   Przypominając sobie wszystkie te zabawne teksty, śmiałam się sama do siebie, a to musiało wyglądać idiotycznie.
   - Z czego się śmiejesz? – Zapytała Złota, patrząc na mnie jak na debila i też się podśmiewując.
   - Szał macic. – Powiedziałam z uśmiechem, zagryzając wargi.
Złota nagle wybuchła niepohamowanym śmiechem, a ja razem z nią. James, mega zaskoczony odwrócił się w naszą stronę i patrzył na nas, podczas gdy my płakałyśmy ze śmiechu, przez głupi tekst. W tamtej chwili to my obie musiałyśmy wyglądać naprawdę idiotycznie, ale James już zdążył się do takich sytuacji przyzwyczaić.
- Wy nie powinnyście ze sobą przebywać. – Podsumował James. – Macie herbatę, ja idę się powoli pakować. – Dodał, przytulając mnie i całując po szyi.
- No dobrze, to idź. – Odpowiedziałam z głową skierowaną w okno.
Złota popatrzyła na mnie i złapała za gorący, biały kubek. Odprowadziłam wzrokiem James’a i usiadłam obok mojej przyjaciółki.
   Kiedy mój chłopak poszedł na górę, ja od razu zaczęłam rozmowę, na którą bardzo długo się przygotowywałam. Zostawiłam koc, poszłam do salonu i z szuflady stolika na kawę przyniosłam gruby brązowy zeszyt.
   - Co tam masz? – Zapytałam Złota, gdy weszłam do kuchni, machając jej brulionem.
   - Dostałam to na pogrzebie Evelyn. To jej pamiętnik. – Mówiłam cicho. –Może to śmieszne, ale nie otworzyłam go od kiedy go otrzymałam. Może stąd dowiem się dlaczego to zrobiła. – Dokończyłam ze łzami w oczach.
   - Oj kochanie. – Zaczęła Złota ze współczuciem. – Dalej przeżywasz jej śmierć?
   - Tak. – Odparłam mając łzy w oczach. – Więc chcę dowiedzieć się dlaczego tak się stało i chcę zamknąć ten rozdział.
   - Masz rację. – Przyznała kładąc swoją dłoń na mojej.
Złapałam do ręki zeszyt i zaczęłam czytać. Pisała go przez rok. Każdy dzień opisywała krótko, ale w prawie każdym wyznaniu opisywała nasze spotkania. Czytałam to z uśmiechem i łzami na przemian. Po kilkunastu minutach, znalazłam ważny wpis. Z nocy w którą się widziałyśmy. W którą to wszystko się stało.
   - Słuchaj tego. – Zaczęłam siadając wygodnie i biorąc łyk herbaty. – „ 5 lipca godzina 3:17. Wiedziałam, że do tego dojdzie… On… On mnie zgwałcił… Dlaczego? Dlaczego mama go broni, dlaczego mi nie wierzy? To tak bardzo boli, że nie mam w niej oparcia… Nie zadzwonię do Diany, boję się. Nie wiem jak jej to powiedzieć. Nie dam sobie z tym rady. Nic mi innego nie zostaje. Boże przepraszam… Wszystkich tak bardzo przepraszam. Najbardziej Ciebie Moja Najlepsza Przyjaciółko. Kocham Cię Diana… Goodbye, you never know… Hold a little tighter. 4 AM forever*...<3”
   To, jak mocno poruszyło mnie to co przeczytałam, jest nie do opisania. Zaczęłam tak przeraźliwie wyć, bo tego już nie można było nazwać płaczem, musiało być niesamowicie głośne, bo James wbiegł tu jakby się paliło. Przez łzy widziałam, że Złota też płacze, ale nie chyba odczuła tego bólu tak jak ja.
   - Kochanie nie płacz. Co się stało? – Mówił nieświadom tego co przed momentem się stało.
Nie skomentowałam tego, bo nie byłam w stanie. Odwróciłam się w stronę James’a i mocno się w niego wtuliłam. Serce biło mi jak szalone i nie mogłam opanować płaczu. Czułam się tak bardzo winna tej całej sytuacji. Mogłam ją wtedy odprowadzić i może by do tego nie doszło. Wiedziałam, że on jej coś zrobi, ale dlaczego jej mama jej nie wierzyła? Może się bała? Przecież nie od dziś było wiadomo, że on zastraszał je obie.
   - On ją zgwałcił, rozumiesz? – Mówiłam do James’a, gdy tylko odrobinę ochłonęłam.
   - Jak to zgwałcił? – Zapytał zszokowany, wycierając kciukiem moje spływające po policzkach łzy.
   - No normalnie! On ją skrzywdził… A ja… Mogłam temu zapobiec. – Wykrztusiłam z siebie z żalem.
   - Diana, nic nie mogłaś zrobić. – Odezwała się Złota. – On by to zrobił prędzej czy później.
Przytaknęłam jej ruchem głowy. Z jednej strony miała rację. Seth, bo tak nazywał się ojczym Evelyn był podłym bydlakiem. Jej mama go kochała bez względu na to jaki on był i nadal jest, ale Evelyn na tym cierpiała. Wiele razy do mnie uciekała, chciała się wyprowadzić, ale jej matka szantażowała ja emocjonalnie. A Evelyn zawsze poddawała się jej namowom.
   - Co teraz chcesz zrobić? – Zapytał spokojnie James.
   - Nie mam pojęcia. – Odpowiedziałam, rozkładając ręce w geście bezradności.
   - Może powinnaś pojechać do Pani Gween i jej o tym wszystkim powiedzieć? – Zapytała Złota.
   - Może tak, ale nie dzisiaj. – Rzuciłam wstając i rozciągając odrobinę zastygnięte kości.
   - Jak chcesz to ja pojadę z Tobą. W końcu to była nasza przyjaciółka. – Ciągnęła złota.
   - Nasza przyjaciółka?! – Wybuchłam nagłym gniewem. – Nasza? A kto jej kurwa obrabiał dupę za plecami? Kto Nadawał na nią, jaka to ona jest naiwna i tak dalej? To była moja przyjaciółka nie Twoja! - Krzyczałam głośno patrząc raz na nią raz na James’a. – To ja byłam przy niej gdy mnie potrzebowała. To ja, nie ty broniłam ją przed tą bestią. Przecież to Tobie zawsze przeszkadzało jej towarzystwo, wic nie gadaj, że to była nasza przyjaciółka.
   - No nie, teraz to ja jestem ta zła!? – Rzuciła się do mnie Złota.
   - Nie, nie jesteś ta zła, ale zastanów się nad tym co i w jakiej sytuacji gadasz. Jej już nie ma…
   - Przestań to rozpamiętywać! Jej już nie ma! Była tchórzem, więc się zabiła! –Powiedziała mi w oczy podniesionym tonem.
   - Ty szmato! – Krzyknęłam i uderzyłam ją w twarz. – Ja o niej nie zapomnę! Kochałam ją jak siostrę! Była dla mnie najważniejsza na świecie i nie zapomnę i gówno Ci do tego!
Złota popatrzyła na mnie z niesamowitym gniewem, ale nie odezwała się. Popatrzyła na mnie i poszła na górę mojego i James’a domu.
   Stanęłam przy oknie i starałam się uspokoić. W odbiciu widziałam, że James do mnie podchodzi i po chwili czułam jego dotyk. Nie chciałam żeby się do mnie zbliżał, chciałam się trochę uspokoić, pobyć sama. Po chwili ciszy usłyszałam tylko jak Złota schodzi po schodach, a po chwili zatrzaskuje za sobą drzwi. Widziałam jak pakuje swoje walizki z powrotem do bagażnika swojego zaśnieżonego samochodu i odjeżdża.
   - Nie powinnaś..
   - James nie odzywaj się. – Przerwałam mu.
Uwolniłam się z jego uścisku i powoli poszłam do sypialni. Popatrzyłam na zegarek w telefonie, znów była 4 nad ranem. Nie chciałam widzieć tej godziny, ale zaraz przypominała mi się ta piękna piosenka. Miałam z nią same przykre wspomnienia, ale jednak ją włączyłam. Zaczęło mi tak bardzo bić serce, gdy tylko usłyszałam refren. Od razu przypomniał mi się ostatni tekst w jej pamiętniku „Goodbye, you never know… Hold a little tighter. 4 AM Forever”. Nie potrafiłam się pogodzić z jej odejściem. Ale na szczęście miałam przy sobie Jamesa, Wujka i Speedy’ego. Oni dawali mi powód do tego, by żyć. Bardzo często zastanawiałam się nad tym, by również popełnić samobójstwo, by być tam z nią, ale obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, to będzie to córeczka Evelyn. Wtedy będę miała ją przy sobie.
   Weszłam do sypialni, usiadłam na łóżku, na którym były nie do końca popakowane rzeczy i czekałam na nadejście godziny jego wyjazdu. Zastanawiałam się dlaczego w przeciągu tych kilku dni spotkało mnie tak wiele przykrości. Wyjazd mojego ukochanego, wiadomość, że moja najlepsza przyjaciółka zabiła się przez faceta jej mamy i bardzo prawdopodobna strata kolejnej przyjaciółki. Po tym doszłam do wniosku, ze chcę się przeprowadzić. Za dużo rzeczy, miejsc i osób będzie mi przypominało wszystkie te przykrości. Czekała mnie kolejna przeprowadzka. Na szczęście mój Wujek miał bardzo dobrego przyjaciela, który pracował w biurze nieruchomości.
   - Kochanie, ochłoń trochę. Nie możesz chodzić taka poddenerwowana. Sama doświadczyłaś tego co się dzieje jak jesteś wściekła. – Mówił spokojnie James.
   - Chcę się przeprowadzić. – Walnęłam bezpośrednio.
   - Jak to przeprowadzić? – Zapytał bardzo zaskoczony.
   - No normalnie. Za dużo przykrości spotkało mnie w tym domu. Na czas Twojego wyjazdu chcę się przeprowadzić. Mój Wujek i brat wrócili do Anglii. Chcę do nich dołączyć, póki ty będziesz w Iraku. – Wyjaśniałam. Mu, chwytając jego ciepłą dłoń.
   - Jesteś tego pewna?
   - Tak, w stu procentach. –Utwierdzałam go w moim przekonaniu. – Słuchaj, mój Wujek ma tam przyjaciela, który zajmuje się handlem nieruchomościami. Tam kupię sobie dom i zamieszkam.
   - A co z tym domem, w którym mieliśmy się zestarzeć? – Zapytał lekko podenerwowany tym wszystkim.
   - Nie sprzedamy go. Przecież będziesz musiał gdzieś mieszkać jak wrócisz. Poprosisz Swoją siostrę, by zamieszkała tu na czas naszej nieobecności. Przecież sam mówiłeś, że szuka domu dla siebie i dziecka. Ten będzie pusty, więc dzisiaj do niej zadzwonisz, powiesz jej o wszystkim i będzie z głowy. – Wyjaśniłam, łapiąc za mojego czarnego laptopa, poobklejanego różnymi naklejkami. – Ty zajmij się domem, a ja szukam biletu na lot do Londynu.
   - Ale jesteś pewna, że tego chcesz? – Zapytał, biorąc do ręki telefon i patrząc na mnie z głową skierowaną ku podłodze.
   - Tak, jestem pewna.
   - No to ja zadzwonię do Sary i powiem jej o wszystkim. – Powiedział niezbyt zadowolony z podjętej przeze mnie decyzji..
   - Teraz? Zwariowałeś? Patrz, która jest godzina.
   -  W pół do piątej. – Burknął.
   - Poczekaj trochę. – Upomniałam go. – Jest! Znalazłam bilet. Na dzisiaj na siódmą pięć. Jeszcze tylko zarezerwować. I mogę już lecieć do Wujka i Speedy’ego. – Powiedziałam szczęśliwa, wyłączając komputer.
   - Dlaczego to robisz? – Zapytał nieszczęśliwy.
   - Już Ci mówiłam. – Powiedziałam, przytulając go delikatnie.
   - No ale to nie tak miało wyglądać.
   - No właśnie! Nie tak! Mieliśmy być mega szczęśliwi, a ty co? Do Iraku Ci się zachciało lecieć! A teraz znając życie to będziesz gadał, że moja decyzja jest najgorsza. – Powiedziałam podniesionym tonem, odwracając dłonią jego twarz w stronę swojej.
   - Ale co Ci szkodzi poczekać tu ma mnie to cholerne pół roku?
   - Bo nie chcę być sama! Potrzebuję wsparcia. Tu jestem sama, a tam będą przy mnie najbliżsi. – Wyjaśniłam mu.
   - Ale tu jest Twój dom…
   - Nie, mój dom jest przy Wujku i Speedy’m!
James, bez słowa wstał nerwowo i podszedł do okna. Nie chciało mi się z nim dłużej gadać. On zawsze wiedział lepiej. Włożyłam słuchawki w uszy, włączyłam piosenkę Linkin Park – Numb i zaczęłam pakowanie bagaży.
   Miałam trzy walizki. Wszystkie czarne, ale różnych wielkości. Do największej spakowałam ciuchy, wszystkie jakie miałam udało mi się do niej zmieścić. Do średniej poszły kosmetyki i bielizna, a do najmniejszej różne pierdoły. Bransoletki, kable do laptopa, aparat i inne takie.
   Pakowanie zajęło mi nie całą godzinę. James za ten czas zadzwonił do swojej siostry Sary. Szczerze to nie przepadałyśmy za sobą. Można to było odczuć.  Szukałam James’a po całym domu, ale nie mogłam go znaleźć.
   Słońce już wschodziło, więc zadzwoniłam do mojego brata.
   - Tak? – Odezwał się zaspany Speedy.
   - Bart, ty nie śpij, tylko na lotnisko zapierdzielaj. – Powiedziałam z uśmiechem.
   - Jakie kurde lotnisko? – Zapytał trochę rozbudzony i lekko zaskoczony.
   - Dzisiaj mam na siódmą piętnaście lot do Londynu. Weź po mnie przyjedź. – Poprosiłam grzecznie.
   - No dobrze.
   - Dzięki, wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć. To do zobaczenia. – Powiedziałam szczęśliwa i rozłączyłam się.
   Czekałam, aż James przyjdzie na górę, ale nie zjawił się. Wzięłam swoje rzeczy na dół i weszłam do salonu. James stał tam. Ubrany w mundur. Na nowo chciało mi się płakać gdy go widziałam szykującego się do wyjścia. Posmutniałam trochę, wiec poszłam do James’a, i go przytuliłam. Jego mundur był szorstki w dotyku. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Zrobiło mi się przykro, bo musiałam go tu zostawić, ale w sumie o też chciał mnie zostawić od tak sobie, więc niech odrobinę poczuje jak to jest.
   - Odwieziesz mnie na lotnisko? – Zapytałam, tuląc się do jego klatki piersiowej.
   - Tak. – Odpowiedział unosząc głowę w górę niczym prawdziwy żołnierz
   - Kocham Cię. – Powiedziałam cicho, całując go w policzek.
Nie odezwał się. Poszliśmy razem do przed pokoju. Założyłam czarny płaszcz i poszliśmy do samochodu. Spodziewałam się, że na dworze będzie zimno, ale gdy odwróciłam się do słońca było naprawdę przyjemnie.
   James pakował moje walizki do samochodu, a mi w między czasie odbiło, bo rozgrzanymi dłońmi chwyciłam zimny śnieg, uformowałam z niego kulkę i rzuciłam w James’a. Nie wkurzył się, w pierwszej chwili nawet miałam wrażenie, że nie przejął się tym za bardzo. Z lekkim rozczarowaniem  podeszłam do samochodu. Bardzo się wahałam. Do końca nie wiedziałam, czy dobrze robię no ale bilet już był zarezerwowany i nie mogłam się wycofać.
   - No idziesz? –Zapytał James, otwierając mi drzwi do samochodu..
   - Tak, już, już. – Odpowiedziałam w pośpiechu.
Wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy.
   James odprowadził mnie pod sam terminal. Miał moje bagaże i gdy szedł w swoim mundurze ludzie się za nami oglądali. Staliśmy tam wraz z grupką wielu innych osób. Czekaliśmy na odprawę.
   - Już za Tobą tęsknię. – Powiedział cicho James, stawiając moje torby obok moich nóg.
   - Ja też. – Odpowiedziałam trzęsąc się.
   - Kocham Cię, pamiętaj. – Dodał spoglądając mi w oczy i bardzo namiętnie całując.
   - Ja ciebie też. – Wyszeptałam mu do ucha. – Proszę wróć.
      James objął mnie w pasie, uniósł do góry i po raz ostatni przed rozłąką mnie pocałował.