sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział I


   To było gorące lato. Ciemna noc, 5 lipca, około godziny trzeciej w nocy. Pamiętam ten czas bardzo dobrze. Siedziałam z moją przyjaciółką Evelyn na starym moście i rozmawiałyśmy na temat naszej przyjaźni. Na temat tego, ile jesteśmy w stanie dla siebie zrobić.
   - Wiesz Diana, cieszę się, że Ciebie mam. Wiesz o mnie więcej niż moi rodzice, zawsze jesteś dla mnie wtedy, kiedy Cię potrzebuję. Chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała wiecznie.  – Powiedziała swoim spokojnym głosem i odgarnęła z twarzy kosmyk jej rudych włosów.
   - Też się cieszę, że mam taką przyjaciółkę jak ty. – Odpowiedziałam, przytulając się do jej brązowego  od opalenizny ramienia. – Zauważyłaś, że każda kłótnia nas do siebie zbliża? Że po takim czymś nasze kontakty umacniają się i w ogóle?
   - Tak, zauważyłam, ale o wiele lepiej się czuję jak tego między nami nie ma. – Odpowiedziała obejmując mnie w przyjacielskim uścisku.
   - Ja tak samo.
Nagle naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka jej telefonu. Dzwoniła jej mama. Podczas gdy Evelyn rozmawiała ze swoją mamą, ja zabrałam od niej pustą puszkę po piwie i dopijając resztę swojego wyrzuciłam je do pobliskiego kosza na śmieci. Kiedy się rozłączyła, po jej niezbyt zadowolonej minie widziałam, że chyba musi wracać.
   - Co jest? – Zapytałam podając jej rękę, by pomóc jej wstać.
   - Muszę wracać do domu. – Powiedziała nieszczęśliwa.
   - No to chodź, odprowadzę Cię i będzie spokój. – Odpowiedziałam radośnie.
   - Nie, nie trzeba. Ty wracaj do siebie, a ja do siebie. – Odparła otrzepując swoje jasne, kremowe jeansowe rurki z różnych kamyczków jakie jej się poprzyklejały do materiału.
   - No dobra, jak chcesz. To do jutra, sorry, do dzisiaj. O której się widzimy? – Zapytałam rozplątując słuchawki które miałam w kieszeni czarnych rurek.
   - Nie wiem, może koło 15 – 16? – Zaproponowała, zabierając mi je i odplątując za mnie.
   - No spoko. Spróbuję sobie jakoś zorganizować czas. – Odpowiedziałam patrząc na jej dłonie i podziwiając jak sprawnie idzie jej odplątywanie tych malutkich supełków.
   - No to jesteśmy umówione. – Zatwierdziła, podając mi kabelki. – To do później i pa. – Dodała na pożegnanie.
   - No, do później. – Odpowiedziałam, całując ją w policzek i kierując się w przeciwnym kierunku, niż Evelyn.
Włożyłam do uszu słuchawki, włączyłam moją i Evelyn ulubioną piosenkę Whitney Houston – I Will Always Love You  i szłam tak tymi wszystkimi uliczkami oświetlanymi jedynie światłem przydrożnych latarni. Nie spieszyłam się za bardzo. Przyjemnie mi się szło w taką pogodę. Lato w tym roku było wyjątkowo ciepłe, woda w basenach, rzekach i jeziorach miała temperaturę odpowiednią do kąpieli, więc nic tylko korzystać.
   Idąc tak rozmyślałam o naszej rozmowie. Myślałam o tym dlaczego tak wiele czasu zajęło mi szukanie takiej osoby jak Evelyn. Ona była po prostu niepowtarzalna. Wysoka, długonoga, ruda piękność o delikatnym spojrzeniu i mega przyjaznym uśmiechu. Gdy się uśmiechała to nawet gdy zakrywała usta, po oczach było widać, że na jej twarzy widnieje uśmiech
   Poznałyśmy się w szkole średniej. Pamiętam jak siedzieliśmy na lekcji fizyki i w pewnym momencie wszedł dyrektor wszedł do klasy i przedstawił nam naszą nową koleżankę.
   - Moi drodzy, to jest nasza nowa uczennica, a wasza nowa koleżanka Evelyn. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją po przyjacielsku, a nie tak jak poprzednią - jak potwory. – Powiedział Pan North i zostawił w naszej klasie bezbronną dziewczynę.
Zrobiło mi się tak jakoś dziwnie, bo tą poprzednią byłam ja. Może i byli potworami, ale uporałam się z nimi. Mam zbyt silny charakter i nigdy się nie poddaję. Zrobiło mi się tak trochę żal tej dziewczyny, bo widziałam, że czuje się tu zagubiona. Jako, że zawsze siedziałam sama to zaprosiłam ją do siebie i zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Od tamtej chwili poczułam, że to właśnie ta osoba której brakuje mi do szczęścia. Czułam, że zostaniemy przyjaciółkami od chwili w której usiadła ze mną w ławce.
   - O, ale się dobrały! Emo i jakieś zagubione coś. – Powiedziała wrednie i arogancko blondynka z mojej klasy.
   Holly. Tą twarz zapamiętam do końca życia. Wredna, arogancka, zadufana w sobie blond laleczka, która myśli, że może upokarzać innych. Zawsze uważała się za lepszą, bo była bogata. Jej rodzice mieli jakąś swoją firmę i dlatego. W sumie mnie to nie ruszało to co ona gada, bo miałam ją totalnie gdzieś, ale w tamtej chwili czułam, że to zabolało Evelyn. Nauczyciel wyszedł więc miałam czas na interwencję.
   - Posłuchaj mnie ty blond szmato. – Zaczęłam ostro, podchodząc do niej i łapiąc za włosy. – Ja mam Cię w dupie, ale nie pozwolę, żebyś ją obrażała. Radzę Ci zostawić ją w spokoju, bo po raz kolejny obiję Ci tą twoją porcelanową buźkę, zrozumiano? – Zapytałam groźnym tonem, patrząc w jej przerażone, brązowe oczy.
   - Dobra, nawet nie wiem o co Ci chodzi. Tak sobie tylko zażartowałam. – Broniła się, cała się przy tym trzęsąc.
   - To radzę Ci powstrzymać się od tego typu żartów. – Zagroziłam. – A i jeszcze jedno. Chyba musisz kolejną warstwę pudru nałożyć, bo ta Ci już powoli spływa. – Powiedziałam chamsko z szelmowskim uśmiechem i usiadłam koło, od tamtej chwili uśmiechniętej przyjaciółki.
   Wspomnienie tamtej chwili zajęło mi cały czas drogi do domu. Budynek był zamknięty, a ja ku mojemu zdziwieniu nie miałam klucza. Musiał mi wypaść, gdy wyciągałam słuchawki. Mieszkałam u mojego wujka Arsene’a, który wychowywał mnie po śmierci rodziców. Był bratem mojego ojca. Jak samo imię wskazywało na to, że nie był Anglikiem i słusznie. Mój ojciec i wuj byli Francuzami. Moja mama Angielką. Pamiętam, że rodzina matki nigdy nie była szczęśliwa z powodu związku moich rodziców, ale cóż. Moi rodzice bardzo się kochali. Madeline i Alain zawsze byli szczęśliwi. Wbrew temu co mówili rodzice mamy. Takich ich zapamiętałam. To wydarzyło się dziesięć lat temu, miałam zaledwie dwanaście, a zapamiętałam naszą ostatnią rozmowę co do słowa. Rozmawialiśmy na temat walentynek, bo w tym okropnym dniu zginęli moi rodzice.
   Gdy tylko o tym pomyślałam to zrobiło mi się strasznie przykro. Do oczu napłynęły mi łzy, ale starałam się być silna. Obiecałam to sobie, rodzicom, wujkowi i Evelyn. Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer wujka i tylko czekałam na jeden z jego ulubionych tekstów.
   - Przysięgam że klucze to ci do szyi przywiążę! – Burknął zaspany, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, telefon schowałam do kieszeni i przed moją twarzą ukazał się mój wujek Arsene. Wysoki, szczupły siwy mężczyzna po sześćdziesiątce ubrany w zieloną piżamę jednolitego koloru. Przez wychowywanie mnie zapuścił swoje życie uczuciowe i od bardzo wielu lat nie jest żonaty. Trochę mi przykro z tego powodu, ale to jego prywatna sprawa.
   - Właź i mnie nawet nie denerwuj. – Powiedział zaspany i zdenerwowany wpuszczając mnie do środka.
   - Przepraszam wujek, ale klucze zgubiłam.
   - A nie mogłaś zadzwonić do Speedy’ego? – Zapytał, zamykając drzwi na klucz.
   - A jest w domu? –zapytałam zaskoczona.
   - Tak i jak każda normalna osoba śpi o tej porze. – Dodał sarkastycznie. – A tak dla jasności, to gdzieś ty się tyle czasu szlajała?
   - Z Evelyn byłam na moście. Siedziałyśmy i gadałyśmy o naszej przyjaźni. – Odpowiedziałam nalewając sobie do mojego ulubionego kubka z Brytyjską flagą zimnej wody truskawkowej którą ja i mój brat Speedy uwielbialiśmy.
   - Aha. No to ja już o szczegóły nie wypytuję. Idź już spać. – Powiedział gasząc za mną światło w kuchni.
   - Dobranoc wujku. – Powiedziałam cicho, całując go w policzek i poszłam na górę do mojej sypialni.
Wchodząc do pomieszczenia na poddaszu poczułam zapach świeżego powietrza, bo okno było cały czas uchylone. Usiadłam na łóżku, jak zwykle nie pościelonym, przebrałam się w piżamę na którą składały się czarne materiałowe spodenki i bawełniana koszulka na ramiączkach – również czarna. Wzięłam do ręki telefon, by jak zwykle przed snem zobaczyć, czy coś ciekawego dzieje się na twitterze. Ludzi pisali różne głupoty, więc wyłączyłam aplikację i położyłam się spać. Zanim zasnęłam porozglądałam się po moim pokoju.
   Niewielkie pomieszczenie o ciemnoniebieskiej barwie ścian, jasne, staro dawne meble, i już do tego nowoczesny sprzęt. Kochałam to pomieszczenie, bo tu mogłam być w pełni sobą. Znużył mnie sen, więc zamknęłam oczy i zasnęłam. Obudził mnie dopiero dźwięk dzwoniącego mojego telefonu. Na cały głośnik po pokoju rozszedł się tekst piosenki Guns n’ Roses – Paradise City. Szybki rzut oka na godzinę – 4:30. Dzwoniła mama Evelyn.
   - Tak słucham. – Powiedziałam, starając się trochę rozbudzić.
   - Diana, przepraszam, że Cię budzę, ale… - Przerwała, starając się powstrzymać wybuch płaczu.
   - Coś się stało? Pani Gween, wszystko w porządku? – Zaczęłam pytać, bardzo zmartwiona stanem mamy mojej przyjaciółki.
   - Diana… Evelyn…
   - Co z Evelyn? – Zapytałam już przerażona siadając na łóżku.
   - Evelyn… Nie żyje. – Wyjąkała wybuchając płaczem.
W jednej chwili zawalił mi się świat. Po tej wiadomości serce zaczęło bić mi jak szalone i nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Myślałam, że to jakiś ponury żart, albo zły sen, ale niestety to była prawda. To się działo tu i teraz.
   - Ale jak to? Dlaczego? – Zapytałam starając się wyrównać oddech.
   - Ona się powiesiła. Nie wiem dlaczego… Diana, proszę przyjedź tu jutro. – Poprosiła Pani Gween i rozłączyła się.
Odłożyłam telefon, podeszłam do okna i zaczęłam płakać. Przecież jeszcze parę godzin temu wszystko było w porządku. Rozmawiałyśmy jak siostry, przyrzekałyśmy sobie, że nasza przyjaźń będzie trwała wiecznie, a tu nagle wiadomość, że ona nie żyje, nie pozwoliła mi trzeźwo myśleć.
   Zeszłam na dół do salonu, wujek i mój brat spali więc mogłam pójść do domowego barku, zabrać butelkę alkoholu i wypić trochę, by choć trochę ogarnąć to co przed chwilą się stało. Nie chciało mi się już wracać do pokoju, więc otworzyłam okno w salonie, usiadłam na parapecie i zaczęłam pić whisky w samotności. Myślałam co się stało, że tak postąpiła. przecież powiedziałaby mi, że coś jest nie tak. Nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Aż nagle jedna zniszczyła wszystko.
   Siedziałam sama i czekałam na nadejście dnia. Na zegarze była już godzina 5:10. Słońce już wschodziło, zaczęło już wychodzić zza horyzontu. Doszłam do wniosku, że muszę pojechać do domu Evelyn i dowiedzieć się dlaczego to zrobiła. Zeszłam z parapetu, zaczerpnęłam jeszcze ostatni wdech świeżego powietrza i zamknęłam okno. Prawie pustą butelkę schowałam do barku i poszłam do swojego pokoju. Po schodach wchodziłam zapłakana i zrozpaczona. Od tych procentów strasznie kręciło mi się w głowie i ciągle słyszałam głos Evelyn mówiący „chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała wiecznie”.
   Otarłam łzy i weszłam do pokoju. Z komody wyciągnęłam czarne rurki, czarną bluzeczkę na ramiączkach i czarną bieliznę. Czułam, że nikt się nie domyśli, że noszę żałobę po mojej najlepszej przyjaciółce, bo codziennie byłam ubrana na czarno. Zabrałam ciuchy i poszłam pod prysznic. Weszłam do łazienki. Średniej wielkości pomieszczenie, bardzo jasne, bo wyłożone białymi kafelkami. Z lewej strony stał prysznic, niedaleko niego umywalka i nad nią lustro.
   Podeszłam do kabiny, obok niej był stolik na który położyłam ciuchy. Rozebrałam się i weszłam pod ciepłą taflę wody. Ciepłe krople obijały się o moje ramiona. Dłońmi oparłam się o ściankę. Woda razem z makijażem spływała mi po twarzy. Opuchniętej od płaczu. Bałam się spojrzeć rodzicom Evelyn w oczy. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie zrozpaczoną twarz Pani Gween, która właśnie straciła najukochańszą córkę. Wychowywała ją wraz ze swoim konkubentem. Evelyn nienawidziła go. Wiele razy byłam świadkiem gdy ją poniżał, nawet przy mnie. Miałam nie raz ochotę wstawić się za nią, ale jego wredny wyraz twarzy, te wąskie, przerażające, zielone oczy odpychały mnie. Czułam się wtedy okropnie, bo ona cierpiała, a ja nic nie mogłam z tym zrobić.
   Godzinny prysznic z na przemian ciepłą i zimną wodą trochę mnie rozbudził i otrzeźwił. Wyszłam z pod wody, doprowadziłam się do porządku, zrobiłam lekki makijaż, bo wiedziałam, że i tak się rozmażę w trakcie rozmowy z mamą Evelyn. Poszłam do pokoju, usiadłam na komodzie i zadzwoniłam do mojego chłopaka James’a.
James jest moim chłopakiem od trzech miesięcy. Jest Amerykaninem, poznałam go gdy przeprowadziłam się z Wujkiem i Speedy’m tu, do Los Angeles. Świetnie się z nim rozumiem, pomimo różnicy wieków. Ja mam 22 on 41.  Średniego wzrostu ciemny blondyn, niebieskie, duże oczy i przyjemny, pozytywny uśmiech sprawiały, że każda chwila z nim spędzona była niesamowita. I jeszcze ten jego zabawny charakter, który czasami potrafił zmienić się w szorstkiego, stanowczego starszego sierżanta, którym był z zawodu. I to właśnie sprawiało, że tak go kochałam. Czułam się z nim wspaniale, bo miałam w nim zrozumienie, przyjaciela, chłopaka, kochanka i wiele innych osób. Najbardziej ceniłam w nim to, że potrafił ze mną porozmawiać, pocieszyć mnie i był przy mnie zawsze, kiedy go potrzebowałam. Mogłam zadzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy i wiedziała, że się na mnie nie wkurzy.
   - Tak, słucham? – Usłyszałam w telefonie jego przyjemny, ciepły, ale trochę zaspany głos.
   - Hej kochanie. Przepraszam, że Cię obudziłam, ale potrzebuję się komuś wyżalić i wypłakać. – Powiedziałam cicho.
   - Hej skarbie, nie obudziłaś mnie. Co się stało? – Zapytał zmartwiony.
   - Mogę do Ciebie przyjechać?
   - Jak chcesz, to ja mogę…
   - Wiesz co, skoro nie możemy się zdecydować kto do kogo ma przyjechać, to spotkajmy się za 20 minut w parku tam koło stawu. – Zaproponowałam, szukając moich kluczyków do samochodu.
   - No dobrze. Tak w ogóle to która godzina?
   - W pół do siódmej. – Powiedziałam spoglądając na zegarek stojący na półce przy łóżku i wyciągając z niej paczkę chusteczek higienicznych.
   - No dobrze, to za 20 minut w parku. Do zobaczenia.
   - Pa kotek. – Odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania z James’em, ale wybrałam się do miasta trochę wcześniej. Zeszłam cicho na dół, tak by nikogo nie obudzić. Bałam się, że coś się stanie, bo byłam tak roztrzęsiona całą tą sytuacją, że nie panowałam nad tym co się dzieje. Ubrałam moje ulubione czarne adidasy z czerwoną podeszwą firmy Nike, zabrałam z małego, brązowego kuferka pilot do drzwi garażowych i poszłam do samochodu. Mój ciemno zielony Peugeot 508 czekał na mnie w ciemnym pomieszczeniu w którym stały jeszcze samochody Wujka i mojego brata.
   Otworzyłam drzwi samochodu i od razu uderzyła we mnie woń waniliowego zapachu, który był moim ulubionym. Rozsiadłam się wygodnie w ciemnym skórzanym fotelu kierowcy i zanim cokolwiek zrobiłam włączyłam muzykę. Nie miałam ochoty słuchać tego co zawsze, czyli mocnych brzmień gitarowych, lecz coś spokojniejszego i smutniejszego. W schowku znalazłam płytę zespołu Promise Me Tomorrow, na której znajdowała się moja ulubiona piosenka Knock Backs And Heart Attacks w akustycznej wersji. Zaczęłam sobie podśpiewywać początkowe słowa piosenki, otworzyłam drzwi przy pomocy pilota i ruszyłam w stronę parku.
   Słońce mimo bardzo wczesnej pory przygrzewało i to bardzo intensywnie. Promienie były oślepiające, więc założyłam moje czarne, lustrzane, zakrywając mi pół twarzy pilotki i jechałam dalej. Zanim pojechałam do parku, zajechałam do pobliskiej kawiarni. Na szczęście była ona całodobowa i obsługiwała również kierowców samochodów poprzez osobne okienko. Podjechałam spokojnie w wyznaczone miejsce i zamówiłam ulubioną kawę Latte.
   Po odebraniu gorącej i pachnącej kawy pojechałam na spotkanie. Samochód zostawiłam na parkingu naprzeciw parku i przeszłam kawałek do stawu. Popatrzyłam na godzinę w telefonie, było za 10 siódma. Jeszcze przez chwilę wgapiałam się w tapetę. Byłam na niej z moim bratem Speedy’m. Ubrudzeni na twarzach bitą śmietaną i nutellą. Uśmiechnięci jak zawsze. Przy nim, tak jak przy James’ie potrafiłam cieszyć się z każdej, nawet tej najmniej istotnej rzeczy.
   Schowałam telefon i poszłam nad staw. Przyjemnie mi się tam szło. Ciepło, słońce już ładnie świeciło, roślinność wokół wody była zadbana. Władze miasta postarały się, aby to miejsce przynosiło ulgę w złych chwilach. Gdy podeszłam trochę bliżej zobaczyłam, że James już tam na mnie czeka. Siedział na ławce, ubrany w ciemnoniebieskie jeansy, białą koszulę w granatową kratę, na jego nosie również były okulary. Podobne do moich, tyle, że on nie miał lustrzanek. A na lewym nadgarstku miał swój ukochany srebrno-złoty zegarek.
   Szlam do niego z wymuszonym uśmiechem, ale pod okularami w oczach miałam łzy, które czekały tyko by się uwolnić podczas uścisku mojego chłopaka. I tak też się stało, gdy tylko poczułam jak jego silne ramiona mnie otulały. Słone stróżki spływały mi po policzkach, wydostając się spod okularów.
   - Diana, kochanie co się stało? Dlaczego płaczesz? – Zaczął pytać James siadając na ławce i biorąc mnie do siebie na kolana.
Przytuliłam się do jego szyi, otarłam łzy spod okularów, pociągnęłam łyk kofeiny.
   - Evelyn… Evelyn nie żyje. – Powiedziałam będąc dalej zwrócona twarzą w stronę ulicy, zamiast patrzeć na jego minę.
   - Jak to nie żyje? –Zapytał zaskoczony. – Co się stało?
   - Zadzwoniła do mnie jej mama i powiedziała, że… Ona się powiesiła. – Odpowiedziałam wybuchając jeszcze większym płaczem, tuląc się do niego jeszcze bardziej.
Nie odezwał się ani słowem. Poczułam tylko jak głęboko wzdycha i kładzie dłoń na tyle mojej głowy, głaskając mnie po włosach. Nie nadążałam już z ocieraniem łez. Płynęły mimowolnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, co zrobić. Wiedziałam tylko jedno. Muszę dowiedzieć się dlaczego Evelyn się zabiła.
   - Kochanie, będzie dobrze. – Szepnął James swoim ciepłym, niskim tonem łapiąc mnie za policzki i odwracając moją twarz w stronę swojej.
   - Chciałabym. Dziękuję, że przyjechałeś. – Powiedziałam kładąc moją lewą dłoń na jego, która trzymała mnie za twarz.
   - A przestań. Musiałem przyjechać. Po Twoim głosie wiedziałem, że coś jest nie tak. – Odpowiedział, całując mnie.
Jego delikatne, miękkie i ciepłe usta dotykały moich. Uwielbiałam ten stan, gdy całowałam się z nim. Bez względu na to czy namiętnie, czy tylko tak szybko. Dawały mi one nieziemskie chwile rozkoszy i zapomnienia.
   Gdy przestaliśmy zdjęłam mu okulary, by móc popatrzeć w jego olbrzymie, niebieskie oczy. Miały one jasną barwę, a w połączeniu z dużymi, od padającego cienia źrenicami były takie… Aż brakło mi słów by je opisać. Uśmiechnęłam się delikatnie do James’a i po raz kolejny mocno się do niego przytuliłam. Uwielbiałam to robić, bo pomimo swojej postury, zawsze był bardzo delikatny
   - Mama Evelyn prosiła mnie, żebym dzisiaj do niej przyjechała. – Powiedziałam zdejmując z nosa swoje lustrzanki.
   - Po co? – Zapytał trochę zdziwiony, zabierając mi z dłoni moje okulary i zakładając je.
   - Nie wiem, poprosiła mnie o to, gdy do mnie zadzwoniła.- Odpowiedziałam zakładając pilotki James’a. – Pasują Ci moje okulary, wiesz? – Dodałam łapiąc dłońmi za jego policzki i całując w usta.
   - Pojechać z Tobą? – Zapytał sięgając do przednich kieszeni moich spodni.
   - Nie. Eee co ty robisz? – Zapytałam trochę zdezorientowana tą sytuacją.
   - Szukam Twojego telefonu, bo chciałem się przejrzeć. No wiesz, skoro mówisz, że fajnie wyglądam no to aż muszę to sprawdzić. – Powiedział uśmiechając się i dotykając wierzchem dłoni mojego podrażnionego od łez policzka.
   - A co, nie masz swojego? – Zapytałam patrząc na niego, starając się ukryć choć odrobinę smutek, który miałam w sercu.
   - Mam, ale Twój jest bliżej. – Powiedział, kładąc swoje dłonie na moich udach. – To co, mam tam z Tobą pojechać? – Zapytał ponownie.
   - Rozumiem. Nie kotek nie trzeba, dam sobie radę. A poza tym sądzę, że Pani Gween chce pogadać ze mną sam na sam.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Dzwoniła właśnie mama Evelyn.
   - Tak słucham?
   - Diana słuchaj ja muszę wyjechać. Moja matka dostała zawału po wiadomości o Evelyn. To co chciałam Ci przekazać zawiozłam do domu Twojego wujka. Jak tylko załatwię sprawy pogrzebowe to dam ci znać. – Wyjaśniła szybko i również tak się rozłączyła.
Po jej głosie słychać było, że jest na środkach psychotropowych. Biedna nie dawała sobie chyba rady z tym wszystkim i w sumie jej się nie dziwię. To musiał być dla niej niesamowity cios.
   - I co? Co mówiła? – Zaczął dopytywać James, zaraz po tym jak rozłączyłam rozmowę.
   - Że dzisiaj nie możemy się spotkać, bo jej matka na wieść o Evelyn dostała zawału i musi tam pojechać i to co chciała mi przekazać zawiozła do domu Wujka. – Powiedziałam opierając głowę o jego prawe ramię.
   - Jedziesz do domu?
   - Nie, na razie nie mam na to ochoty.
   - A nie chcesz się dowiedzieć co przywiozła mama Evelyn? – Zapytał zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne, bo słońce zaczęło właśnie świecić w naszą stronę.
   - Wiesz co, chcę ten czas spędzić z Tobą. – Powiedziałam cicho i pocałowałam go w policzek.
   - To może pójdziemy na spacer? – Zaproponował patrząc na moje usta i uśmiechając się.
   - No w sumie możemy. – Odpowiedziałam schodząc mu z kolan.
   Złapałam go za dłoń i poszliśmy w stronę centrum. Idąc z nim czułam się jak mała dziewczynka prowadzona przez ojca. W porównaniu do niego byłam taka malutka. Ale nie narzekałam. Chodząc z James’ em na jakieś przyjęcia czy inne oficjalne uroczystości, mogłam pozwolić sobie na bardzo wysokie obcasy, a i tak zawsze byłam od niego niższa. Byłam z nim szczęśliwa i tylko to się dla mnie liczyło.
Chodziliśmy po sklepach w poszukiwaniu czarnej sukienki na pogrzeb. Nie znalazłam nic ciekawego. Albo ta była za długa, ta za krótka, ta za szeroka, ta z kolei za wąska. Po kilku godzinach poszukiwań doszłam do wniosku, że ubiorę czarne jeansowe rurki, czarną koszulę bez żadnych dodatków, świecidełek i czarne szpilki. James patrzył na mnie takim dziwnym wzrokiem. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
- James, kochanie, wszystko w porządku? – Zapytałam spokojnie.
- Tak, wszystko dobrze, tylko dziwnie się tak czuję, bo chodzę z Tobą po sklepach w poszukiwaniu czarnej sukni. Niby nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że to sukienka na pogrzeb i to Twojej najlepszej przyjaciółki. – Odpowiedział ponuro.
- Kotku. – Zaczęłam cicho, przytulając się do niego na środku chodnika. – Wiesz, to mi powinno być dziwnie i nie ukrywam że jest i dodatkowo smutno, ale nie rozumiem dlaczego ty tak masz?
- Bo to była Twoja najlepsza przyjaciółka, a jak widzę jak cierpisz po jej śmierci to wiesz… - Próbował mi wytłumaczyć przecierając oczy.
- Wszystko będzie dobrze…

2 komentarze:

  1. Teraz ciekawa jestem, co będzie dalej! Bo w ogóle nie mam pojęcia, co mogłoby się stać z tą przyjaciółką... Interesujące to jest na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle wciąga.z ciekawoscią przeczytam ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń