To było gorące
lato. Ciemna noc, 5 lipca, około godziny trzeciej w nocy. Pamiętam ten czas
bardzo dobrze. Siedziałam z moją przyjaciółką Evelyn na starym moście i
rozmawiałyśmy na temat naszej przyjaźni. Na temat tego, ile jesteśmy w stanie
dla siebie zrobić.
- Wiesz Diana,
cieszę się, że Ciebie mam. Wiesz o mnie więcej niż moi rodzice, zawsze jesteś
dla mnie wtedy, kiedy Cię potrzebuję. Chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała
wiecznie. – Powiedziała swoim spokojnym
głosem i odgarnęła z twarzy kosmyk jej rudych włosów.
- Też się cieszę,
że mam taką przyjaciółkę jak ty. – Odpowiedziałam, przytulając się do jej
brązowego od opalenizny ramienia. –
Zauważyłaś, że każda kłótnia nas do siebie zbliża? Że po takim czymś nasze
kontakty umacniają się i w ogóle?
- Tak, zauważyłam,
ale o wiele lepiej się czuję jak tego między nami nie ma. – Odpowiedziała
obejmując mnie w przyjacielskim uścisku.
- Ja tak samo.
Nagle naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka jej telefonu.
Dzwoniła jej mama. Podczas gdy Evelyn rozmawiała ze swoją mamą, ja zabrałam od
niej pustą puszkę po piwie i dopijając resztę swojego wyrzuciłam je do
pobliskiego kosza na śmieci. Kiedy się rozłączyła, po jej niezbyt zadowolonej
minie widziałam, że chyba musi wracać.
- Co jest? –
Zapytałam podając jej rękę, by pomóc jej wstać.
- Muszę wracać do
domu. – Powiedziała nieszczęśliwa.
- No to chodź,
odprowadzę Cię i będzie spokój. – Odpowiedziałam radośnie.
- Nie, nie trzeba.
Ty wracaj do siebie, a ja do siebie. – Odparła otrzepując swoje jasne, kremowe
jeansowe rurki z różnych kamyczków jakie jej się poprzyklejały do materiału.
- No dobra, jak
chcesz. To do jutra, sorry, do dzisiaj. O której się widzimy? – Zapytałam
rozplątując słuchawki które miałam w kieszeni czarnych rurek.
- Nie wiem, może
koło 15 – 16? – Zaproponowała, zabierając mi je i odplątując za mnie.
- No spoko.
Spróbuję sobie jakoś zorganizować czas. – Odpowiedziałam patrząc na jej dłonie
i podziwiając jak sprawnie idzie jej odplątywanie tych malutkich supełków.
- No to jesteśmy
umówione. – Zatwierdziła, podając mi kabelki. – To do później i pa. – Dodała na
pożegnanie.
- No, do później. –
Odpowiedziałam, całując ją w policzek i kierując się w przeciwnym kierunku, niż
Evelyn.
Włożyłam do uszu słuchawki, włączyłam moją i Evelyn ulubioną
piosenkę Whitney Houston – I Will Always
Love You i szłam tak tymi wszystkimi
uliczkami oświetlanymi jedynie światłem przydrożnych latarni. Nie spieszyłam
się za bardzo. Przyjemnie mi się szło w taką pogodę. Lato w tym roku było
wyjątkowo ciepłe, woda w basenach, rzekach i jeziorach miała temperaturę odpowiednią
do kąpieli, więc nic tylko korzystać.
Idąc tak
rozmyślałam o naszej rozmowie. Myślałam o tym dlaczego tak wiele czasu zajęło
mi szukanie takiej osoby jak Evelyn. Ona była po prostu niepowtarzalna. Wysoka,
długonoga, ruda piękność o delikatnym spojrzeniu i mega przyjaznym uśmiechu.
Gdy się uśmiechała to nawet gdy zakrywała usta, po oczach było widać, że na jej
twarzy widnieje uśmiech
Poznałyśmy się w
szkole średniej. Pamiętam jak siedzieliśmy na lekcji fizyki i w pewnym momencie
wszedł dyrektor wszedł do klasy i przedstawił nam naszą nową koleżankę.
- Moi drodzy, to
jest nasza nowa uczennica, a wasza nowa koleżanka Evelyn. Mam nadzieję, że
przyjmiecie ją po przyjacielsku, a nie tak jak poprzednią - jak potwory. –
Powiedział Pan North i zostawił w naszej klasie bezbronną dziewczynę.
Zrobiło mi się tak jakoś dziwnie, bo tą poprzednią byłam ja.
Może i byli potworami, ale uporałam się z nimi. Mam zbyt silny charakter i
nigdy się nie poddaję. Zrobiło mi się tak trochę żal tej dziewczyny, bo
widziałam, że czuje się tu zagubiona. Jako, że zawsze siedziałam sama to
zaprosiłam ją do siebie i zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Od tamtej chwili
poczułam, że to właśnie ta osoba której brakuje mi do szczęścia. Czułam, że
zostaniemy przyjaciółkami od chwili w której usiadła ze mną w ławce.
- O, ale się
dobrały! Emo i jakieś zagubione coś. – Powiedziała wrednie i arogancko
blondynka z mojej klasy.
Holly. Tą twarz zapamiętam do końca życia. Wredna,
arogancka, zadufana w sobie blond laleczka, która myśli, że może upokarzać innych.
Zawsze uważała się za lepszą, bo była bogata. Jej rodzice mieli jakąś swoją
firmę i dlatego. W sumie mnie to nie ruszało to co ona gada, bo miałam ją
totalnie gdzieś, ale w tamtej chwili czułam, że to zabolało Evelyn. Nauczyciel
wyszedł więc miałam czas na interwencję.
- Posłuchaj mnie ty
blond szmato. – Zaczęłam ostro, podchodząc do niej i łapiąc za włosy. – Ja mam
Cię w dupie, ale nie pozwolę, żebyś ją obrażała. Radzę Ci zostawić ją w
spokoju, bo po raz kolejny obiję Ci tą twoją porcelanową buźkę, zrozumiano? –
Zapytałam groźnym tonem, patrząc w jej przerażone, brązowe oczy.
- Dobra, nawet nie
wiem o co Ci chodzi. Tak sobie tylko zażartowałam. – Broniła się, cała się przy
tym trzęsąc.
- To radzę Ci
powstrzymać się od tego typu żartów. – Zagroziłam. – A i jeszcze jedno. Chyba
musisz kolejną warstwę pudru nałożyć, bo ta Ci już powoli spływa. –
Powiedziałam chamsko z szelmowskim uśmiechem i usiadłam koło, od tamtej chwili
uśmiechniętej przyjaciółki.
Wspomnienie tamtej chwili zajęło mi cały czas drogi do domu.
Budynek był zamknięty, a ja ku mojemu zdziwieniu nie miałam klucza. Musiał mi
wypaść, gdy wyciągałam słuchawki. Mieszkałam u mojego wujka Arsene’a, który
wychowywał mnie po śmierci rodziców. Był bratem mojego ojca. Jak samo imię
wskazywało na to, że nie był Anglikiem i słusznie. Mój ojciec i wuj byli
Francuzami. Moja mama Angielką.
Pamiętam, że rodzina matki nigdy nie była szczęśliwa z powodu związku moich
rodziców, ale cóż. Moi rodzice bardzo się kochali. Madeline i Alain zawsze byli
szczęśliwi. Wbrew temu co mówili rodzice mamy. Takich ich zapamiętałam. To
wydarzyło się dziesięć lat temu, miałam zaledwie dwanaście, a zapamiętałam
naszą ostatnią rozmowę co do słowa. Rozmawialiśmy na temat walentynek, bo w tym
okropnym dniu zginęli moi rodzice.
Gdy tylko o tym
pomyślałam to zrobiło mi się strasznie przykro. Do oczu napłynęły mi łzy, ale
starałam się być silna. Obiecałam to sobie, rodzicom, wujkowi i Evelyn.
Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer wujka i tylko czekałam na jeden z jego
ulubionych tekstów.
- Przysięgam że
klucze to ci do szyi przywiążę! – Burknął zaspany, zanim cokolwiek zdążyłam
powiedzieć.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, telefon schowałam do
kieszeni i przed moją twarzą ukazał się mój wujek Arsene. Wysoki, szczupły siwy
mężczyzna po sześćdziesiątce ubrany w zieloną piżamę jednolitego koloru. Przez
wychowywanie mnie zapuścił swoje życie uczuciowe i od bardzo wielu lat nie jest
żonaty. Trochę mi przykro z tego powodu, ale to jego prywatna sprawa.
- Właź i mnie nawet
nie denerwuj. – Powiedział zaspany i zdenerwowany wpuszczając mnie do środka.
- Przepraszam
wujek, ale klucze zgubiłam.
- A nie mogłaś
zadzwonić do Speedy’ego? – Zapytał, zamykając drzwi na klucz.
- A jest w domu?
–zapytałam zaskoczona.
- Tak i jak każda
normalna osoba śpi o tej porze. – Dodał sarkastycznie. – A tak dla jasności, to
gdzieś ty się tyle czasu szlajała?
- Z Evelyn byłam na
moście. Siedziałyśmy i gadałyśmy o naszej przyjaźni. – Odpowiedziałam nalewając
sobie do mojego ulubionego kubka z Brytyjską flagą zimnej wody truskawkowej
którą ja i mój brat Speedy uwielbialiśmy.
- Aha. No to ja już
o szczegóły nie wypytuję. Idź już spać. – Powiedział gasząc za mną światło w
kuchni.
- Dobranoc wujku. –
Powiedziałam cicho, całując go w policzek i poszłam na górę do mojej sypialni.
Wchodząc do pomieszczenia na poddaszu poczułam zapach
świeżego powietrza, bo okno było cały czas uchylone. Usiadłam na łóżku, jak
zwykle nie pościelonym, przebrałam się w piżamę na którą składały się czarne
materiałowe spodenki i bawełniana koszulka na ramiączkach – również czarna.
Wzięłam do ręki telefon, by jak zwykle przed snem zobaczyć, czy coś ciekawego
dzieje się na twitterze. Ludzi pisali różne głupoty, więc wyłączyłam aplikację
i położyłam się spać. Zanim zasnęłam porozglądałam się po moim pokoju.
Niewielkie
pomieszczenie o ciemnoniebieskiej barwie ścian, jasne, staro dawne meble, i już
do tego nowoczesny sprzęt. Kochałam to pomieszczenie, bo tu mogłam być w pełni
sobą. Znużył mnie sen, więc zamknęłam oczy i zasnęłam. Obudził mnie dopiero
dźwięk dzwoniącego mojego telefonu. Na cały głośnik po pokoju rozszedł się
tekst piosenki Guns n’ Roses – Paradise
City. Szybki rzut oka na godzinę – 4:30. Dzwoniła mama Evelyn.
- Tak słucham. –
Powiedziałam, starając się trochę rozbudzić.
- Diana,
przepraszam, że Cię budzę, ale… - Przerwała, starając się powstrzymać wybuch
płaczu.
- Coś się stało?
Pani Gween, wszystko w porządku? – Zaczęłam pytać, bardzo zmartwiona stanem
mamy mojej przyjaciółki.
- Diana… Evelyn…
- Co z Evelyn? –
Zapytałam już przerażona siadając na łóżku.
- Evelyn… Nie żyje.
– Wyjąkała wybuchając płaczem.
W jednej chwili zawalił mi się świat. Po tej wiadomości
serce zaczęło bić mi jak szalone i nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam
uwierzyć w to co usłyszałam. Myślałam, że to jakiś ponury żart, albo zły sen,
ale niestety to była prawda. To się działo tu i teraz.
- Ale jak to?
Dlaczego? – Zapytałam starając się wyrównać oddech.
- Ona się
powiesiła. Nie wiem dlaczego… Diana, proszę przyjedź tu jutro. – Poprosiła Pani
Gween i rozłączyła się.
Odłożyłam telefon, podeszłam do okna i zaczęłam płakać.
Przecież jeszcze parę godzin temu wszystko było w porządku. Rozmawiałyśmy jak
siostry, przyrzekałyśmy sobie, że nasza przyjaźń będzie trwała wiecznie, a tu
nagle wiadomość, że ona nie żyje, nie pozwoliła mi trzeźwo myśleć.
Zeszłam na dół do
salonu, wujek i mój brat spali więc mogłam pójść do domowego barku, zabrać
butelkę alkoholu i wypić trochę, by choć trochę ogarnąć to co przed chwilą się
stało. Nie chciało mi się już wracać do pokoju, więc otworzyłam okno w salonie,
usiadłam na parapecie i zaczęłam pić whisky w samotności. Myślałam co się
stało, że tak postąpiła. przecież powiedziałaby mi, że coś jest nie tak. Nie
miałyśmy przed sobą tajemnic. Aż nagle jedna zniszczyła wszystko.
Siedziałam sama i
czekałam na nadejście dnia. Na zegarze była już godzina 5:10. Słońce już
wschodziło, zaczęło już wychodzić zza horyzontu. Doszłam do wniosku, że muszę
pojechać do domu Evelyn i dowiedzieć się dlaczego to zrobiła. Zeszłam z
parapetu, zaczerpnęłam jeszcze ostatni wdech świeżego powietrza i zamknęłam
okno. Prawie pustą butelkę schowałam do barku i poszłam do swojego pokoju. Po
schodach wchodziłam zapłakana i zrozpaczona. Od tych procentów strasznie
kręciło mi się w głowie i ciągle słyszałam głos Evelyn mówiący „chciałabym, żeby nasza przyjaźń trwała
wiecznie”.
Otarłam łzy i weszłam do pokoju. Z
komody wyciągnęłam czarne rurki, czarną bluzeczkę na ramiączkach i czarną bieliznę.
Czułam, że nikt się nie domyśli, że noszę żałobę po mojej najlepszej
przyjaciółce, bo codziennie byłam ubrana na czarno. Zabrałam ciuchy i poszłam
pod prysznic. Weszłam do łazienki. Średniej wielkości pomieszczenie, bardzo
jasne, bo wyłożone białymi kafelkami. Z lewej strony stał prysznic, niedaleko
niego umywalka i nad nią lustro.
Podeszłam do
kabiny, obok niej był stolik na który położyłam ciuchy. Rozebrałam się i
weszłam pod ciepłą taflę wody. Ciepłe krople obijały się o moje ramiona. Dłońmi
oparłam się o ściankę. Woda razem z makijażem spływała mi po twarzy.
Opuchniętej od płaczu. Bałam się spojrzeć rodzicom Evelyn w oczy. Nie
wiedziałam co mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie zrozpaczoną twarz Pani Gween,
która właśnie straciła najukochańszą córkę. Wychowywała ją wraz ze swoim
konkubentem. Evelyn nienawidziła go. Wiele razy byłam świadkiem gdy ją poniżał,
nawet przy mnie. Miałam nie raz ochotę wstawić się za nią, ale jego wredny
wyraz twarzy, te wąskie, przerażające, zielone oczy odpychały mnie. Czułam się
wtedy okropnie, bo ona cierpiała, a ja nic nie mogłam z tym zrobić.
Godzinny prysznic z
na przemian ciepłą i zimną wodą trochę mnie rozbudził i otrzeźwił. Wyszłam z
pod wody, doprowadziłam się do porządku, zrobiłam lekki makijaż, bo wiedziałam,
że i tak się rozmażę w trakcie rozmowy z mamą Evelyn. Poszłam do pokoju,
usiadłam na komodzie i zadzwoniłam do mojego chłopaka James’a.
James jest moim chłopakiem od trzech miesięcy. Jest
Amerykaninem, poznałam go gdy przeprowadziłam się z Wujkiem i Speedy’m tu, do
Los Angeles. Świetnie się z nim rozumiem, pomimo różnicy wieków. Ja mam 22 on
41. Średniego wzrostu ciemny blondyn,
niebieskie, duże oczy i przyjemny, pozytywny uśmiech sprawiały, że każda chwila
z nim spędzona była niesamowita. I jeszcze ten jego zabawny charakter, który
czasami potrafił zmienić się w szorstkiego, stanowczego starszego sierżanta,
którym był z zawodu. I to właśnie sprawiało, że tak go kochałam. Czułam się z
nim wspaniale, bo miałam w nim zrozumienie, przyjaciela, chłopaka, kochanka i
wiele innych osób. Najbardziej ceniłam w nim to, że potrafił ze mną
porozmawiać, pocieszyć mnie i był przy mnie zawsze, kiedy go potrzebowałam.
Mogłam zadzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy i wiedziała, że się na
mnie nie wkurzy.
- Tak, słucham? –
Usłyszałam w telefonie jego przyjemny, ciepły, ale trochę zaspany głos.
- Hej kochanie.
Przepraszam, że Cię obudziłam, ale potrzebuję się komuś wyżalić i wypłakać. –
Powiedziałam cicho.
- Hej skarbie, nie
obudziłaś mnie. Co się stało? – Zapytał zmartwiony.
- Mogę do Ciebie
przyjechać?
- Jak chcesz, to ja
mogę…
- Wiesz co, skoro
nie możemy się zdecydować kto do kogo ma przyjechać, to spotkajmy się za 20
minut w parku tam koło stawu. – Zaproponowałam, szukając moich kluczyków do
samochodu.
- No dobrze. Tak w
ogóle to która godzina?
- W pół do siódmej.
– Powiedziałam spoglądając na zegarek stojący na półce przy łóżku i wyciągając
z niej paczkę chusteczek higienicznych.
- No dobrze, to za
20 minut w parku. Do zobaczenia.
- Pa kotek. –
Odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania z James’em, ale
wybrałam się do miasta trochę wcześniej. Zeszłam cicho na dół, tak by nikogo
nie obudzić. Bałam się, że coś się stanie, bo byłam tak roztrzęsiona całą tą
sytuacją, że nie panowałam nad tym co się dzieje. Ubrałam moje ulubione czarne
adidasy z czerwoną podeszwą firmy Nike, zabrałam z małego, brązowego kuferka
pilot do drzwi garażowych i poszłam do samochodu. Mój ciemno zielony Peugeot
508 czekał na mnie w ciemnym pomieszczeniu w którym stały jeszcze samochody
Wujka i mojego brata.
Otworzyłam drzwi
samochodu i od razu uderzyła we mnie woń waniliowego zapachu, który był moim
ulubionym. Rozsiadłam się wygodnie w ciemnym skórzanym fotelu kierowcy i zanim
cokolwiek zrobiłam włączyłam muzykę. Nie miałam ochoty słuchać tego co zawsze,
czyli mocnych brzmień gitarowych, lecz coś spokojniejszego i smutniejszego. W
schowku znalazłam płytę zespołu Promise Me Tomorrow, na której znajdowała się
moja ulubiona piosenka Knock Backs And
Heart Attacks w akustycznej wersji. Zaczęłam sobie podśpiewywać początkowe
słowa piosenki, otworzyłam drzwi przy pomocy pilota i ruszyłam w stronę parku.
Słońce mimo bardzo
wczesnej pory przygrzewało i to bardzo intensywnie. Promienie były oślepiające,
więc założyłam moje czarne, lustrzane, zakrywając mi pół twarzy pilotki i
jechałam dalej. Zanim pojechałam do parku, zajechałam do pobliskiej kawiarni.
Na szczęście była ona całodobowa i obsługiwała również kierowców samochodów
poprzez osobne okienko. Podjechałam spokojnie w wyznaczone miejsce i zamówiłam
ulubioną kawę Latte.
Po odebraniu
gorącej i pachnącej kawy pojechałam na spotkanie. Samochód zostawiłam na
parkingu naprzeciw parku i przeszłam kawałek do stawu. Popatrzyłam na godzinę w
telefonie, było za 10 siódma. Jeszcze przez chwilę wgapiałam się w tapetę.
Byłam na niej z moim bratem Speedy’m. Ubrudzeni na twarzach bitą śmietaną i
nutellą. Uśmiechnięci jak zawsze. Przy nim, tak jak przy James’ie potrafiłam
cieszyć się z każdej, nawet tej najmniej istotnej rzeczy.
Schowałam telefon i
poszłam nad staw. Przyjemnie mi się tam szło. Ciepło, słońce już ładnie
świeciło, roślinność wokół wody była zadbana. Władze miasta postarały się, aby
to miejsce przynosiło ulgę w złych chwilach. Gdy podeszłam trochę bliżej
zobaczyłam, że James już tam na mnie czeka. Siedział na ławce, ubrany w
ciemnoniebieskie jeansy, białą koszulę w granatową kratę, na jego nosie również
były okulary. Podobne do moich, tyle, że on nie miał lustrzanek. A na lewym
nadgarstku miał swój ukochany srebrno-złoty zegarek.
Szlam do niego z
wymuszonym uśmiechem, ale pod okularami w oczach miałam łzy, które czekały tyko
by się uwolnić podczas uścisku mojego chłopaka. I tak też się stało, gdy tylko
poczułam jak jego silne ramiona mnie otulały. Słone stróżki spływały mi po
policzkach, wydostając się spod okularów.
- Diana, kochanie
co się stało? Dlaczego płaczesz? – Zaczął pytać James siadając na ławce i
biorąc mnie do siebie na kolana.
Przytuliłam się do jego szyi, otarłam łzy spod okularów,
pociągnęłam łyk kofeiny.
- Evelyn… Evelyn
nie żyje. – Powiedziałam będąc dalej zwrócona twarzą w stronę ulicy, zamiast
patrzeć na jego minę.
- Jak to nie żyje?
–Zapytał zaskoczony. – Co się stało?
- Zadzwoniła do
mnie jej mama i powiedziała, że… Ona się powiesiła. – Odpowiedziałam wybuchając
jeszcze większym płaczem, tuląc się do niego jeszcze bardziej.
Nie odezwał się ani słowem. Poczułam tylko jak głęboko
wzdycha i kładzie dłoń na tyle mojej głowy, głaskając mnie po włosach. Nie
nadążałam już z ocieraniem łez. Płynęły mimowolnie. Nie wiedziałam co mam
powiedzieć, co zrobić. Wiedziałam tylko jedno. Muszę dowiedzieć się dlaczego
Evelyn się zabiła.
- Kochanie, będzie
dobrze. – Szepnął James swoim ciepłym, niskim tonem łapiąc mnie za policzki i
odwracając moją twarz w stronę swojej.
- Chciałabym.
Dziękuję, że przyjechałeś. – Powiedziałam kładąc moją lewą dłoń na jego, która
trzymała mnie za twarz.
- A przestań.
Musiałem przyjechać. Po Twoim głosie wiedziałem, że coś jest nie tak. –
Odpowiedział, całując mnie.
Jego delikatne, miękkie i ciepłe usta dotykały moich.
Uwielbiałam ten stan, gdy całowałam się z nim. Bez względu na to czy namiętnie,
czy tylko tak szybko. Dawały mi one nieziemskie chwile rozkoszy i zapomnienia.
Gdy przestaliśmy zdjęłam mu okulary, by móc popatrzeć w jego olbrzymie,
niebieskie oczy. Miały one jasną barwę, a w połączeniu z dużymi, od padającego
cienia źrenicami były takie… Aż brakło mi słów by je opisać. Uśmiechnęłam się
delikatnie do James’a i po raz kolejny mocno się do niego przytuliłam.
Uwielbiałam to robić, bo pomimo swojej postury, zawsze był bardzo delikatny
- Mama Evelyn
prosiła mnie, żebym dzisiaj do niej przyjechała. – Powiedziałam zdejmując z
nosa swoje lustrzanki.
- Po co? – Zapytał
trochę zdziwiony, zabierając mi z dłoni moje okulary i zakładając je.
- Nie wiem, poprosiła
mnie o to, gdy do mnie zadzwoniła.- Odpowiedziałam zakładając pilotki James’a.
– Pasują Ci moje okulary, wiesz? – Dodałam łapiąc dłońmi za jego policzki i
całując w usta.
- Pojechać z Tobą?
– Zapytał sięgając do przednich kieszeni moich spodni.
- Nie. Eee co ty
robisz? – Zapytałam trochę zdezorientowana tą sytuacją.
- Szukam Twojego
telefonu, bo chciałem się przejrzeć. No wiesz, skoro mówisz, że fajnie wyglądam
no to aż muszę to sprawdzić. – Powiedział uśmiechając się i dotykając wierzchem
dłoni mojego podrażnionego od łez policzka.
- A co, nie masz
swojego? – Zapytałam patrząc na niego, starając się ukryć choć odrobinę smutek,
który miałam w sercu.
- Mam, ale Twój
jest bliżej. – Powiedział, kładąc swoje dłonie na moich udach. – To co, mam tam
z Tobą pojechać? – Zapytał ponownie.
- Rozumiem. Nie
kotek nie trzeba, dam sobie radę. A poza tym sądzę, że Pani Gween chce pogadać
ze mną sam na sam.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Dzwoniła właśnie mama
Evelyn.
- Tak słucham?
- Diana słuchaj ja
muszę wyjechać. Moja matka dostała zawału po wiadomości o Evelyn. To co
chciałam Ci przekazać zawiozłam do domu Twojego wujka. Jak tylko załatwię
sprawy pogrzebowe to dam ci znać. – Wyjaśniła szybko i również tak się
rozłączyła.
Po jej głosie słychać było, że jest na środkach
psychotropowych. Biedna nie dawała sobie chyba rady z tym wszystkim i w sumie
jej się nie dziwię. To musiał być dla niej niesamowity cios.
- I co? Co mówiła?
– Zaczął dopytywać James, zaraz po tym jak rozłączyłam rozmowę.
- Że dzisiaj nie
możemy się spotkać, bo jej matka na wieść o Evelyn dostała zawału i musi tam
pojechać i to co chciała mi przekazać zawiozła do domu Wujka. – Powiedziałam
opierając głowę o jego prawe ramię.
- Jedziesz do domu?
- Nie, na razie nie
mam na to ochoty.
- A nie chcesz się
dowiedzieć co przywiozła mama Evelyn? – Zapytał zakładając na nos okulary
przeciwsłoneczne, bo słońce zaczęło właśnie świecić w naszą stronę.
- Wiesz co, chcę
ten czas spędzić z Tobą. – Powiedziałam cicho i pocałowałam go w policzek.
- To może pójdziemy
na spacer? – Zaproponował patrząc na moje usta i uśmiechając się.
- No w sumie
możemy. – Odpowiedziałam schodząc mu z kolan.
Złapałam go za dłoń
i poszliśmy w stronę centrum. Idąc z nim czułam się jak mała dziewczynka
prowadzona przez ojca. W porównaniu do niego byłam taka malutka. Ale nie
narzekałam. Chodząc z James’ em na jakieś przyjęcia czy inne oficjalne
uroczystości, mogłam pozwolić sobie na bardzo wysokie obcasy, a i tak zawsze
byłam od niego niższa. Byłam z nim szczęśliwa i tylko to się dla mnie liczyło.
Chodziliśmy po sklepach w
poszukiwaniu czarnej sukienki na pogrzeb. Nie znalazłam nic ciekawego. Albo ta
była za długa, ta za krótka, ta za szeroka, ta z kolei za wąska. Po kilku
godzinach poszukiwań doszłam do wniosku, że ubiorę czarne jeansowe rurki,
czarną koszulę bez żadnych dodatków, świecidełek i czarne szpilki. James
patrzył na mnie takim dziwnym wzrokiem. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
- James, kochanie, wszystko w
porządku? – Zapytałam spokojnie.
- Tak, wszystko dobrze, tylko
dziwnie się tak czuję, bo chodzę z Tobą po sklepach w poszukiwaniu czarnej
sukni. Niby nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że to sukienka na
pogrzeb i to Twojej najlepszej przyjaciółki. – Odpowiedział ponuro.
- Kotku. – Zaczęłam cicho,
przytulając się do niego na środku chodnika. – Wiesz, to mi powinno być dziwnie
i nie ukrywam że jest i dodatkowo smutno, ale nie rozumiem dlaczego ty tak
masz?
- Bo to była Twoja najlepsza
przyjaciółka, a jak widzę jak cierpisz po jej śmierci to wiesz… - Próbował mi
wytłumaczyć przecierając oczy.
- Wszystko będzie dobrze…
Teraz ciekawa jestem, co będzie dalej! Bo w ogóle nie mam pojęcia, co mogłoby się stać z tą przyjaciółką... Interesujące to jest na pewno!
OdpowiedzUsuńNieźle wciąga.z ciekawoscią przeczytam ciąg dalszy:)
OdpowiedzUsuń