niedziela, 30 września 2012

Rozdział IV (kontynuacja)


- Przepraszam Cię na moment. – Zwróciłam się do niego z uśmiechem i poszłam do kuchni. – Tak wujku?
            - Diana mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale Speedy jest w szpitalu. – Powiedział dość nerwowo wujek.
            - Jak to szpitalu?! – Krzyknęłam z przerażeniem do słuchawki opierając się o ścianę i łapiąc za głowę.
            - Miał wypadek.
            - Jak to wypadek? Ale co… Gdzie? W którym szpitalu jest? – Zadawałam z nerwach pytania, jedno po drugim.
Po tej serii do kuchni wszedł zmartwiony moimi krzykami i paniką Aled. Nie wiedziałam co mam zrobić. Czy stać tutaj i czekać na cud, na wiadomość, że to był ponury żart, czy może biec tam tak jak stoję. W tamtej chwili nie myślałam o niczym innym jak o tym by jak najszybciej znaleźć się przy moim braciszku. Zaczęłam też odczuwać silną potrzebę przytulenia od Aled’a. Nie chciałam czekać, aż on się domyśli, więc zbliżyłam się do niego i kończąc powoli rozmowę oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
   Gdy Wujek powiedział mi w którym szpitalu leży mój brat, odłożyłam telefon na blat kredensu i przytuliłam się jeszcze bardziej do Aled’a.
            - Pojedziesz tam ze mną? – Zapytałam cicho
            - Jasne! – Odpowiedział łapiąc mnie delikatnie za biodra.
Uśmiechnęłam się przez łzy i wbiegłam do garażu jak poparzona. Miałam na sobie krótkie, jeansowe spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach zespołu 30 Seconds To Mars z czerwonym napisem „This Is War”.
   Wsiadłam do nowego, srebrnego Audi R8, które dostałam od barta i wujka na 22 urodziny, które spędziłam w Stanach, a mój prezent stał u Wujka w garażu i czekał na mnie, włączyłam ogrzewanie, a zaraz po mnie wsiadł Aled. Szybko odpaliłam silnik i z garażu wyjechałam z piskiem opon. Cała drżałam. W tamtej chwili sama nie wiedziałam czy z zimna, czy ze strachu. W tamtej chwili nawet nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Wiedziałam tylko tyle, że wszystko okaże się na miejscu
   Droga zajęła nam niespełna 20 minut. Gdy zatrzymałam się na miejscu parkingowym, wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki, dałam je Aled’owi do ręki, a sama pobiegłam w stronę wejścia, wpadając przy tym w wielkie zaspy. Ludzie patrzyli na mnie jak na debila, bo mój ubiór chyba nie był zbyt dopasowany do panującej aury. Na dodatek, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć się na oczach ludzi wywinęłam przysłowiowego orła przed samym wejściem do budynku. Gdy się podniosłam, pielęgniarki które zgromadziły się wokół mnie pytały czy nic mi nie jest. Rzuciłam komunikat, że wszystko jest ok i wbiegłam do środka.
   Jak przez mgłę, być może spowodowaną upadkiem widziałam jasną barwę ścian, mnóstwo okien na błękitnych ścianach, białe kafelki na podłodze i na samym środku recepcja. Podeszłam chwiejnym krokiem, trzymając się za obity, lewy bark do recepcji. Siedziała tam tylko jedna kobieta, która rozmawiała przez telefon, ale sądziłam, że to nie jest nic ważnego.
            - Przepraszam panią. W której sali…
            - Nie widzisz dziewczyno, że rozmawiam przez telefon? Posadź swoje cztery literki na krześle i poczekaj chwilę. 5 minut Cię nie zbawi. – Warknęła do mnie blond kobieta, grubo po sześćdziesiątce, po czym powróciła do rozmowy na temat czerwonych szpileczek, które widziała na wystawie w drodze do pracy.
Szczerze, to w tamtym momencie tylko cud zatrzymał mi rękę. Mało brakowało, a po prostu bym ją uderzyła.
   Kobieta w takim stopniu podniosła mi ciśnienie, że odwróciłam się na moment w stronę wejścia gdzie stał Aled po czym pochyliłam się nad recepcją, wyrwałam kobiecie słuchawkę i kulturalnie zwróciłam uwagę.
   - Słuchaj mnie ty stara, blond babo. O bucikach to sobie możesz pogadać po pracy. Tu jesteś po to, by udzielać rodzinom pacjentów informacji, więc rusz dupę i sprawdź w której sali leży Bart Wenger! – Krzyknęłam wściekle.
Aled stał za mną i przyglądał się całej tej sytuacji. Wiele osób – pacjentów, lekarzy, sprzątaczek i innych patrzyło na mnie z lekkim podziwem. Nie wiem co w tym wszystkim takiego było, ale skoro tak zareagowali to nabrałam jeszcze większej pewności siebie.
   Recepcjonistka patrzyła na mnie totalnie przerażona. Chyba wolała nie toczyć ze mną niepotrzebnej wojny, bo grzecznie odłożyła słuchawkę i sprawdziła w bazie danych pod którym numerem znajduje się pokój mojego brata.
            - Pokój 730. – Powiedziała wystraszona.
            - Dziękuję. – Odpowiedziałam jeszcze poddenerwowana.
Odwróciłam się delikatnie, odgarniając z przed oczu farbowane, blond kosmyki włosów. Aled stał za mną i patrzył tak, jakby, jakby miał co do mnie mieszane uczucia. Byłam trochę ciekawa, co w tamtej chwili o mnie myślał. Spojrzałam mu w oczy i ruchem głowy wskazałam kierunek w którym mamy biec.
   Dziwnie się czułam będąc tam. Widziałam cierpienie pacjentów i ból rodzin. Niektóre sytuacje, jak na przykład przekazanie ojcu wieść, że jego żona lub dziewczyna urodziła mu pięknego syna, były cudowne, ale gdy podczas biegu usłyszałam jak lekarz przekazuje młodym rodzicom, że ich dziecko nie przeżyło operacji, to aż się łza w oku kręciła. Nienawidziłam takich miejsc. Ostatni raz w szpitalu to ja byłam po moim wypadku samochodowym, po którym cudem przeżyłam.
   Biegłam nie zwracając już na nic uwagi. Chciałam się skupić tylko i wyłącznie na moim bracie.
            - Zaczekaj, to tutaj! – Zawołał Aled.
Zawróciłam gwałtownie i podeszłam do drzwi. Przed samym wejściem tam nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Nie wiedziałam w jakim stanie. Nie wiedziałam czy jest w jednym kawałku, cały i zdrowy, czy może tak jak i mnie, czeka go jeszcze około sześciu operacji. Wzięłam ostatni, głęboki oddech, chwyciłam Aled’a za dłoń w geście strachu i cichej prośby o pomoc i weszłam do środka.
   Speedy chyba spał. Jego łóżko znajdowało się na środku niewielkiego, beżowego pomieszczenia, w którym znajdowały się jeszcze umywalka i telewizor. Podeszłam do jego łóżka, usiadłam na brzegu, zsuwając delikatnie białe prześcieradło z pod jego ciała. Złapałam go za dłoń i pocałowałam na powitanie w czoło. Odwróciłam się do Aled’a, który uśmiechał się do mnie non stop. Odpowiedziałam tym samym. Robiło mi się niesamowicie ciepło, gdy spod jego kilkudniowego zarostu wydobywał się ten słodki, dziecięcy uśmiech. Miał 28 lat, a jak już wcześniej wspominałam był uroczy. Aled położył swoje dłonie na moich ramionach i czekaliśmy, aż mój brat się obudzi.
            - Hej siostra. – Szepnął cicho Speedy, który otworzył oczy, akurat gdy Aled delikatnie, wierzchem swojej dłoni dotykał mojego zimnego policzka.
Nie ukrywam – był lekko zszokowany, z resztą ja tak samo, ale nie byłam tym zdenerwowana, lecz miło zaskoczona, choć przechodziły mnie dziwne dreszcze, bo po tym geście wróciły wspomnienia, bo to samo robił chłopak, którego zostawiłam niegdyś dla James’a.
   Odwróciłam głowę, a do głowy napłynęło mi nagle tysiące myśli. Powróciły wspomnienia z naszej ostatniej rozmowy. Jego głos, oczy, dotyk. Zrobiło mi się przykro, w sercu poczułam pustkę, którą miałam nadzieję, że Aled wypełni, gdy tylko lepiej się poznamy.
            - Cześć braciszku. – Odpowiedziałam wyciągając z kieszeni telefon i kładąc go na stoliku tuż obok łóżka. – Powiedz mi co się stało?
            - Wracałem od Ciebie i jechałem do domu i jakiś debil wyprzedzał cysternę na zakręcie. Nie zdążyłem zahamować i jebnęliśmy czołówkę. – Opowiedział, łapiąc się za prawą rękę. – Cholernie mnie boli. – Zamarudził dodatkowo.
            - Kurwa! No przysięgam, że jak tego debila znajdę to go zabiję. – Podsumowałam jego opowieść.
            - Nie zrobiłabyś tego, bo zginą na miejscu. Dowiedziałem się o tym po odzyskaniu przytomności. – Odpowiedział, biorąc do ręki mój telefon.
            - Aha. No ręka Cię boli, bo masz na niej gips, baranie. A tak w ogóle to Speedy – zwróciłam się najpierw do brata. – To jest mój sąsiad i zarazem nowy przyjaciel Aled. Aled, to jest właśnie mój brat Speedy o którym Ci tyle opowiadałam. – Przedstawiłam sobie chłopaków, którzy nawet cieszyli się z tego spotkania.
            - Mam nadzieję, że zaopiekujesz się moją sio… Diana jak ty wyglądasz? – Zmienił temat mój brat, jak na niego, bardzo gwałtownie i patrząc od czubka mojej głowy, po długie i trzęsące się nogi.
            - Normalnie. Zaraz po telefonie od Wujka wybiegłam z Aled’em z domu i nie zwracałam na nic uwagi, więc się nie czepiaj. – Odpowiedziałam uśmiechając się słodko i naciągając dół czarnej koszulki aż po kolana.
            - No ale mogłaś chociaż jakąś bluzę zarzucić czy coś… - Powiedział z dezaprobatą mój bat. – Rób jak uważasz, ja nic nie mówię.
            - Nie, kompletnie nic nie mówisz. Nie odzywasz się nic, a nic. – Powiedziałam pod nosem z nutką ironii w głosie.
            - Coś mówiłaś?
            - Nie.
            - A może jednak?
            - A może się zamkniesz? – Zapytałam trochę poddenerwowana tym jego droczeniem się ze mną.
            - Nie. – Powiedział z szelmowskim uśmiechem
            - Spierdalaj.
            - Też Cię kocham.
Popatrzyłam na niego z uniesioną lekko, lewą brwią. Rzadko słyszałam od mojego brata słowa „kocham Cię”. Nawet w żartach. Dlatego tak bardzo byłam zaskoczona.
            - Ja Ciebie też. – Odpowiedziałam, łapiąc Speedy’ego za dłoń.
            - Przecież ja żartowałem. - Rzucił mega uśmiechnięty.
            - Jak zawsze. – Dodał znajomy mi głos.
Podniosłam delikatnie wzrok i zobaczyłam wysokiego, przystojnego, ale bardzo mi znajomego chłopaka. Jego głos był mega podobny do głosu mojego byłego chłopaka Cove’a, ale wygląd już trochę nie do końca. Tamten chłopak, którego znałam miał średniej długości brązowe włosy, a ten>
   Brązowe, długością sięgające do klatki piersiowej dredy, brązowa koszula w klatę, pod nią biały podkoszulek, a na wierzchu szara, ale dość gruba bluza, czarne jeansy i trampki. Przyglądałam mu się bardzo uważnie. Nie mogłam skojarzyć skąd go znam, ale gdy uśmiechnął się do mnie tak, jak robił to do mnie to już wiedziałam, że ten chłopak jest mi jeszcze bliższy niż mi się wydaje.
            - Cove?! – Zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. – Nie wierzę! – Dorzuciłam i podbiegłam do niego rzucając mu się na szyję.
            - No to uwierz malutka. – Powiedział mi do ucha cichym, spokojnym tonem, gładząc mnie po włosach, po postawieniu mnie na podłodze. – Ja też nie wierzę w to, że tu jesteś. – Dodał uśmiechając się do mnie delikatnie i patrząc w oczy swoimi perfidnie brązowymi oczami, które nie jednokrotnie przyprawiały mnie o dreszcze. – Na ile przyjechałaś?
            - No to uwierz w to, że przyjechałam tu już raczej na stałe. – Odpowiedziałam opierając się dłońmi o stalową poręcz łóżka.
Cove, Speedy i Aled uścisnęli sobie dłonie, a ja usiadłam na kolanach Cove’a, który usiadł na moim miejscu i „zapraszał” mnie na nie.
            - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – Zapytałam przytulając się do jego szyi tak, jak robiłam to kiedyś. Zanim zostawiłam go dla James’a.
Nie odezwał się. Popatrzył tylko na Speedy’ego i uśmiechał się do niego. Od razu domyślałam się po co był Bart’owi mój telefon. Popatrzyłam na nich obu i zaczęłam się śmiać.
   Odchyliłam lekko głowę w tył i poczułam jak Cove delikatnie zbliża do niej swoją twarz. Przeszły mnie dreszcze. Takie jak kiedyś. Gdy po raz pierwszy się całowaliśmy, dotykaliśmy, stawaliśmy się dla siebie bliżsi. Jego dredy delikatnie gładziły mnie po odkrytych ramionach. Miałam ciarki, które można było zobaczyć gołym okiem. Serce przyspieszało swoje ruchy. Miałam mieszane uczucia. Dobrze widziałam, że Aled zaczyna coś do mnie czuć, teoretycznie nadal byłam z James’em, bo żadne z nas nie powiedziało, że to już koniec, a tu nagle pojawia się chłopak, którego niegdyś kochałam ponad życie i bardzo za nim tęskniłam, podczas mojego pobytu tak w Stanach.
            - Diana, to ja już pójdę. Muszę jeszcze zajść do kumpla, bo mi napisał, żebym wpadł. – Przerwał całą tą sytuację Aled.
            - Podwieźć Cię? – Zapytałam odsuwając od siebie delikatnie Cove’a, który już chciał tak jakby zacząć mnie całować.
            - Nie, nie trzeba. Do zobaczenia. – Odpowiedział i poszedł w stronę wyjścia.
Zostaliśmy już tylko Speedy, Cove i ja.
   Rozmawialiśmy w trójkę przez jeszcze chwilę. Cove, po tym jak poszliśmy razem po kawę opowiadał mi jak bardzo mu było ciężko beze mnie. Szczerze to chciało mi się w tamtej chwili płakać. Siedział na niewysokim murku w holu ze spuszczoną głową, dredy opadały mu w dół i opowiadał jak często miewał myśli samobójcze, płakał dzień i noc, budził się w łóżku sam. Gdy to opowiadał, byłam zła sama na siebie. Targały mną na przemian złość, żal, smutek i bezradność. Poczułam się jakby ktoś przywalił mi jakimś twardym przedmiotem w głowę. Docierało do mnie to, jaką krzywdę mu wyrządziłam, jaką byłam egoistką. Podczas gdy ja zaczynałam nowe życie z 41 letnim James’em, mój niegdyś najukochańszy na świecie, najważniejszy dla mnie Cove, chciał ze sobą skończyć. Cierpiał tutaj sam. A ja tak długo go ignorowałam. Jego i to co siedzi w jego głowie.
   Miałam żal sama do siebie. Cove opowiadał to z dość dużym spokojem, ale mi nie udało się opanować emocji i rozpłakałam się. Ukryłam twarz w dłoniach, usiadłam obok niego i zaczęłam wyrzucać z siebie emocje poprzez płacz.
            - Tak bardzo Cię przepraszam. – Powtarzałam w kółko, nie mogąc złapać oddechu. – Nie wiedziałam, że to tak bardzo Cię zabolało. Wybacz mi, proszę Cię.
            - Już dobrze. – Odpowiedział i mocno mnie przytulił. – Nie płacz. Wybaczę ci. – Powiedział i pocałował mnie w policzek.
Gdy to zrobił w sercu poczułam jeszcze większy ból. Tak bardzo go zraniłam, a on po takim czymś wybaczył mi bez żadnego ale. To było dla mnie największą karą. Cove dał sobie z tym radę, ale ja nie umiałam. Z pozoru wszystko wyglądało tak, jakby spłynęło to po nim, ale jednak było inaczej. Czułam się jak Chester, bohater pewnego bloga, który niedawno czytałam. Zranił najbliższą swojemu sercu osobę i pod wpływem alkoholu krzyczał z żalu i wściekłości i rozwalał wszystkie ich wspólne zdjęcia. Czułam w sobie to samo. Też miałam ochotę krzyczeć i niszczyć wszystko dookoła.
   Cove tulił mnie do siebie bardzo mocno. Ludzie patrzyli na nas tak jakoś dziwnie, ale udawałam, że tego nie widzę. Liczyło się dla mnie to, bo móc odbudować jakoś relację z nim. By móc myśleć, że jest ok.
            - Cove, czy może między nami być dobrze? – Zapytałam biorąc oddech.
            - No oczywiście. – Powiedział cicho, wycierając moje łzy, które kapały mi z brody, na rękę.
Poczułam swego rodzaju ulgę. Jakbym dostała drugą szansę od losu. Wiedziałam, że nie mogę tego zepsuć.
            - Dziękuję. Tak bardzo Ci dziękuję.
            - Za co?
            - Za to, że mi wybaczyłeś, za to, że przyjechałeś, za to, że znów – Zawiesiłam na moment głos, łapiąc jednego z jego dredów – Jesteś tu ze mną.
Popatrzył na mnie z uśmiechem. Poczułam się tak, jakby między nami rodziło się nowe uczucie, jakbyśmy na nowo się w sobie zakochiwali. Jakby to co było między nami wcześniej, wracało z podwójną siłą. Nagle w głowie usłyszałam jego głos, mówiący mi  „kocham Cię”. Powtarzał mi to, gdy podejmowałam decyzję o tym, by odejść.
   Siedzieliśmy tam nie całe 15 minut, a ja zdążyłam już się rozpłakać i wybłagać przebaczenie. Kamień spadł mi z serca. Gdy wracałam z nim do pokoju Speedy’ego, patrzyłam na niego co jakiś czas i czekałam na choćby maleńki gest z jego strony. Muśnięcie dłonią po mojej dłoni, objęcia w pasie. Czegokolwiek.
   Weszliśmy do środka. Mój brat dziwnie na nasz patrzył. Chyba nie był świadom tego, co stało się przed piętnastoma minutami.   
            - Co was tak długo nie było? – Zapytał przełączając kanały w telewizji.
            - Musieliśmy jeszcze wyjaśnić parę spraw. – Odpowiedział Cove, zamykając za nami drzwi.
            - Jakich spraw?
            - Nie Twój zasrany interes. – Burknęłam siadając na łóżku brata.
            - No, dobra. Spokojnie – Odparł spoglądając na Cove’a pytająco.
Nie wiedziałam o czym mam z nimi rozmawiać. Chciałam z Cove wyjaśnić tyle spraw, powiedzieć to, co zaprzątało mi głowę po naszym rozstaniu, ale nie chciałam tego robić przy Speedy’m. Nie chciałam by dowiedział się o czymkolwiek, bo oczywiście było by gadanie w stylu, że mówił mi, żebym się zastanowiła nad tym, co robię, ale ja jednak byłam tak ślepo zakochana w James’ie, że nie widziałam poza nim świata. Nie liczyło się dla mnie to czy Cove da sobie radę, czy nie. Po naszej rozmowie nie mogłam zebrać myśli w jedną całość.
   Podczas gdy chłopcy rozmawiali sobie w najlepsze, ja myślałam co dzieje się z James’em. Chciałam zadzwonić, ale nie wiedziałam czy mogę. Może inaczej; czy dałabym radę z nim rozmawiać i utrzymywać grę pozorów. Nie chciałam, by dowiedział się o wszystkim przez telefon, ale chyba nie miałam wyjścia. Czułam, że z Cove zaczyna mi się dobrze układać, że między nami rodzi się na nowo uczucie. Nie chciałam by po przyjeździe James’a wyszło na to, że go zdradzałam. Chciałam definitywnie zakończyć nasz związek. Wiem, że to nie było fair z mojej strony, ale z James’em nie miałam takiej sielanki, jaką sobie wyobrażałam. Dopiero teraz, gdy znów spotkałam się z Cove, wróciły te wszystkie przykrości, które spotykały mnie z James’em. To jak wracał od kumpli pijany i robił mi zadymy, to jaki był zazdrosny, jak robił mi awantury, przez to, że uśmiechnęłam się do jakiegoś chłopaka. Dopiero teraz mogłam to zobaczyć.
   Przechodziły mnie dreszcze, gdy uświadomiłam sobie, że wszystkie te rzeczy zaczęły wychodzić dopiero po rozmowie z Cove. Z nim zawsze mogłam porozmawiać, wyżalić się, wypłakać. Wiedział jak ze mną rozmawiać. James starał się to robić, ale nie zawsze mu to wychodziło. Mój bart patrzył na nas bardzo podejrzliwie. Może zaczął się domyślać?  Pokręciłam głową przecząc sama sobie.
            - Dzień dobry. – Odezwał się nagle głos za nami.
            - Cześć dzieciaki.- Dodał następny.
Ten drugi rozpoznałam bez odwracania się. To był Wujek.  Przyszedł z lekarzem. Chyba chciał powiedzieć, co i jak jest z moim bratem.
            - Pan Bart Wenger? Dobrze trafiłem? – Zapytał średniego wzrostu, na pewno po trzydziestce lekarz ubrany w biały kitel.
            - Tak. – Odezwał się mój brat, lekko jakby przestraszony tym, co zaraz powie lekarz.
Zeszłam z lóżka i poszłam przywitać się z Wujkiem. Tradycyjnie buziak w policzek.
Nic wielkiego, ale jak sam mi kiedyś powiedział, bardzo cieszy się gdy to robię.
            - Co Cove tu robi? – Zapytał szeptem, delikatnie nachylając się nade mną.
            - Speedy mu napisał, że tu jestem. No i przyjechał. – Odpowiedziałam stojąc obok niego i poprawiając kosmyki włosów padających na moje lekko spocone ze stresu czoło.
            - Nazywam się Bean. W sensie, że mam tak na nazwisko. – Dodał z uśmiechem. – Jestem statystą i lekarz prowadzący, który właśnie operuje poprosił mnie, abym przekazał panu co i jak, więc jestem. Więc tak; pana ręka jest złamana w dwóch miejscach – łokciu i barku, ma pan również lekki wstrząs mózgu, ale nie powinien pan mieć z tym żadnych problemów. – Wyjaśnił, przeglądając notatki, które miał w zielonej teczce. – I to by było na tyle. Miał pan wiele szczęścia.
            - A kiedy mój brat zostanie wypisany?
            - Jutro do południa. – Powiedział, patrząc na mnie dość dziwnie. – Pani jest tą dziewczyną, która zrobiła awanturę tam w recepcji?
Wujek i Cove popatrzyli na mnie zszokowani, za to mój brat z wielkim uśmiechem.
            - Moja krew. Jestem z Ciebie dumny. – Powiedział w żartach i gestem przecierania łez popatrzył na mnie i Wujka.
            - Jak tam zadyma. Po prostu ta kobieta podniosła mi ciśnienie i sądzę, że na moim miejscu każdy by się tak zachował. – Powiedziałam lekko oburzona.
            - Była tam taka starsza blondynka, co nie? Szczerze, to nikt jej tutaj nie lubi. Pracuje tu tylko dlatego, że jest żoną ordynatora. – Odparł z nutką obrzydzenia w głosie.
            - No to ja współczuję takiej obsługi. – Dodałam podchodząc do okna i  przecierając dłońmi po odkrytych ramionach.
Po tym geście poczułam jak na moje ramiona opada ciepła, miękka bluza Cove. Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam w geście podziękowania.
   U Speedy’ego siedzieliśmy jeszcze około pół godziny. Było już 14 po dziewiętnastej i w pewnym momencie zrobiłam się bardzo senna. Siedziałam u Cove na kolanach i tuląc się do niego próbowałam nie zasypiać. Czułam taki błogi stan. Ten który przechodziłam zawsze gdy siedziałam z Cove sama na sam. Uśmiechał się do mnie i mówił jak bardzo mnie kocha. Tradycją było siedzenie mu na kolanach. Jego dotyk, który czułam na rękach, jego zapach, ciepło, bicie serca. Wszystkie wspomnienia które powracały, były związane z tymi miłymi chwilami, bo tych złych było bardzo mało.
    To wszystko sprawiało, że odzyskiwałam pełnię sił. Mam na myśli tych sercowych, bo przez to tulenie zasypiałam jeszcze szybciej. Jeszcze przez pięć minut słyszałam o czym rozmawiają i po tym uciekłam w objęcia Morfeusza.


1 komentarz:

  1. Podobał mi się rozdział! Świetny *.* Jestem ciekawa, co będzie z Cove'm. Bo domyślam się, że jest powód, dlaczego tak nagle się tu pojawił, a zwłaszcza, że to były chłopak głównej bohatreki.
    I, jeny, czytam i tu nawiązanie do mojego bloga jak się domyślam, dzięki :3
    Mam nadzieję, że kolejny będzie szyyyybko.
    Pozdrawiam i nie zapomnij o MONTE:D

    OdpowiedzUsuń