- Przepraszam Cię na moment. – Zwróciłam się do niego z
uśmiechem i poszłam do kuchni. – Tak wujku?
- Diana mam
nadzieję, że nie przeszkadzam, ale Speedy jest w szpitalu. – Powiedział dość
nerwowo wujek.
- Jak to
szpitalu?! – Krzyknęłam z przerażeniem do słuchawki opierając się o ścianę i
łapiąc za głowę.
- Miał
wypadek.
- Jak to
wypadek? Ale co… Gdzie? W którym szpitalu jest? – Zadawałam z nerwach pytania,
jedno po drugim.
Po tej serii do kuchni wszedł zmartwiony moimi krzykami i
paniką Aled. Nie wiedziałam co mam zrobić. Czy stać tutaj i czekać na cud, na
wiadomość, że to był ponury żart, czy może biec tam tak jak stoję. W tamtej
chwili nie myślałam o niczym innym jak o tym by jak najszybciej znaleźć się
przy moim braciszku. Zaczęłam też odczuwać silną potrzebę przytulenia od
Aled’a. Nie chciałam czekać, aż on się domyśli, więc zbliżyłam się do niego i
kończąc powoli rozmowę oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
Gdy Wujek
powiedział mi w którym szpitalu leży mój brat, odłożyłam telefon na blat
kredensu i przytuliłam się jeszcze bardziej do Aled’a.
-
Pojedziesz tam ze mną? – Zapytałam cicho
- Jasne! –
Odpowiedział łapiąc mnie delikatnie za biodra.
Uśmiechnęłam się przez łzy i wbiegłam do garażu jak
poparzona. Miałam na sobie krótkie, jeansowe spodenki i czarną koszulkę na
ramiączkach zespołu 30 Seconds To Mars z czerwonym napisem „This Is War”.
Wsiadłam do nowego,
srebrnego Audi R8, które dostałam od barta i wujka na 22 urodziny, które
spędziłam w Stanach, a mój prezent stał u Wujka w garażu i czekał na mnie,
włączyłam ogrzewanie, a zaraz po mnie wsiadł Aled. Szybko odpaliłam silnik i z
garażu wyjechałam z piskiem opon. Cała drżałam. W tamtej chwili sama nie
wiedziałam czy z zimna, czy ze strachu. W tamtej chwili nawet nie wiedziałam
czego mam się spodziewać. Wiedziałam tylko tyle, że wszystko okaże się na
miejscu
Droga zajęła nam
niespełna 20 minut. Gdy zatrzymałam się na miejscu parkingowym, wyciągnęłam
kluczyki ze stacyjki, dałam je Aled’owi do ręki, a sama pobiegłam w stronę
wejścia, wpadając przy tym w wielkie zaspy. Ludzie patrzyli na mnie jak na
debila, bo mój ubiór chyba nie był zbyt dopasowany do panującej aury. Na
dodatek, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć się na oczach ludzi wywinęłam
przysłowiowego orła przed samym wejściem do budynku. Gdy się podniosłam,
pielęgniarki które zgromadziły się wokół mnie pytały czy nic mi nie jest.
Rzuciłam komunikat, że wszystko jest ok i wbiegłam do środka.
Jak przez mgłę, być
może spowodowaną upadkiem widziałam jasną barwę ścian, mnóstwo okien na
błękitnych ścianach, białe kafelki na podłodze i na samym środku recepcja.
Podeszłam chwiejnym krokiem, trzymając się za obity, lewy bark do recepcji.
Siedziała tam tylko jedna kobieta, która rozmawiała przez telefon, ale sądziłam,
że to nie jest nic ważnego.
-
Przepraszam panią. W której sali…
- Nie widzisz dziewczyno, że rozmawiam
przez telefon? Posadź swoje cztery literki na krześle i poczekaj chwilę. 5
minut Cię nie zbawi. – Warknęła do mnie blond kobieta, grubo po
sześćdziesiątce, po czym powróciła do rozmowy na temat czerwonych szpileczek,
które widziała na wystawie w drodze do pracy.
Szczerze, to w tamtym momencie tylko cud zatrzymał mi rękę.
Mało brakowało, a po prostu bym ją uderzyła.
Kobieta w takim
stopniu podniosła mi ciśnienie, że odwróciłam się na moment w stronę wejścia
gdzie stał Aled po czym pochyliłam się nad recepcją, wyrwałam kobiecie
słuchawkę i kulturalnie zwróciłam uwagę.
- Słuchaj mnie ty
stara, blond babo. O bucikach to sobie możesz pogadać po pracy. Tu jesteś po
to, by udzielać rodzinom pacjentów informacji, więc rusz dupę i sprawdź w
której sali leży Bart Wenger! – Krzyknęłam wściekle.
Aled stał za mną i przyglądał się całej tej sytuacji. Wiele
osób – pacjentów, lekarzy, sprzątaczek i innych patrzyło na mnie z lekkim
podziwem. Nie wiem co w tym wszystkim takiego było, ale skoro tak zareagowali
to nabrałam jeszcze większej pewności siebie.
Recepcjonistka
patrzyła na mnie totalnie przerażona. Chyba wolała nie toczyć ze mną
niepotrzebnej wojny, bo grzecznie odłożyła słuchawkę i sprawdziła w bazie
danych pod którym numerem znajduje się pokój mojego brata.
- Pokój 730.
– Powiedziała wystraszona.
- Dziękuję.
– Odpowiedziałam jeszcze poddenerwowana.
Odwróciłam się delikatnie, odgarniając z przed oczu
farbowane, blond kosmyki włosów. Aled stał za mną i patrzył tak, jakby, jakby
miał co do mnie mieszane uczucia. Byłam trochę ciekawa, co w tamtej chwili o
mnie myślał. Spojrzałam mu w oczy i ruchem głowy wskazałam kierunek w którym
mamy biec.
Dziwnie się czułam
będąc tam. Widziałam cierpienie pacjentów i ból rodzin. Niektóre sytuacje, jak
na przykład przekazanie ojcu wieść, że jego żona lub dziewczyna urodziła mu
pięknego syna, były cudowne, ale gdy podczas biegu usłyszałam jak lekarz
przekazuje młodym rodzicom, że ich dziecko nie przeżyło operacji, to aż się łza
w oku kręciła. Nienawidziłam takich miejsc. Ostatni raz w szpitalu to ja byłam
po moim wypadku samochodowym, po którym cudem przeżyłam.
Biegłam nie
zwracając już na nic uwagi. Chciałam się skupić tylko i wyłącznie na moim
bracie.
- Zaczekaj,
to tutaj! – Zawołał Aled.
Zawróciłam gwałtownie i podeszłam do drzwi. Przed samym
wejściem tam nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Nie wiedziałam w jakim
stanie. Nie wiedziałam czy jest w jednym kawałku, cały i zdrowy, czy może tak
jak i mnie, czeka go jeszcze około sześciu operacji. Wzięłam ostatni, głęboki
oddech, chwyciłam Aled’a za dłoń w geście strachu i cichej prośby o pomoc i weszłam
do środka.
Speedy chyba spał.
Jego łóżko znajdowało się na środku niewielkiego, beżowego pomieszczenia, w
którym znajdowały się jeszcze umywalka i telewizor. Podeszłam do jego łóżka,
usiadłam na brzegu, zsuwając delikatnie białe prześcieradło z pod jego ciała.
Złapałam go za dłoń i pocałowałam na powitanie w czoło. Odwróciłam się do
Aled’a, który uśmiechał się do mnie non stop. Odpowiedziałam tym samym. Robiło
mi się niesamowicie ciepło, gdy spod jego kilkudniowego zarostu wydobywał się
ten słodki, dziecięcy uśmiech. Miał 28 lat, a jak już wcześniej wspominałam był
uroczy. Aled położył swoje dłonie na moich ramionach i czekaliśmy, aż mój brat
się obudzi.
- Hej
siostra. – Szepnął cicho Speedy, który otworzył oczy, akurat gdy Aled
delikatnie, wierzchem swojej dłoni dotykał mojego zimnego policzka.
Nie ukrywam – był lekko zszokowany, z resztą ja tak samo,
ale nie byłam tym zdenerwowana, lecz miło zaskoczona, choć przechodziły mnie
dziwne dreszcze, bo po tym geście wróciły wspomnienia, bo to samo robił
chłopak, którego zostawiłam niegdyś dla James’a.
Odwróciłam głowę, a
do głowy napłynęło mi nagle tysiące myśli. Powróciły wspomnienia z naszej
ostatniej rozmowy. Jego głos, oczy, dotyk. Zrobiło mi się przykro, w sercu
poczułam pustkę, którą miałam nadzieję, że Aled wypełni, gdy tylko lepiej się
poznamy.
- Cześć
braciszku. – Odpowiedziałam wyciągając z kieszeni telefon i kładąc go na
stoliku tuż obok łóżka. – Powiedz mi co się stało?
- Wracałem
od Ciebie i jechałem do domu i jakiś debil wyprzedzał cysternę na zakręcie. Nie
zdążyłem zahamować i jebnęliśmy czołówkę. – Opowiedział, łapiąc się za prawą
rękę. – Cholernie mnie boli. – Zamarudził dodatkowo.
- Kurwa! No
przysięgam, że jak tego debila znajdę to go zabiję. – Podsumowałam jego
opowieść.
- Nie
zrobiłabyś tego, bo zginą na miejscu. Dowiedziałem się o tym po odzyskaniu przytomności.
– Odpowiedział, biorąc do ręki mój telefon.
- Aha. No
ręka Cię boli, bo masz na niej gips, baranie. A tak w ogóle to Speedy –
zwróciłam się najpierw do brata. – To jest mój sąsiad i zarazem nowy przyjaciel
Aled. Aled, to jest właśnie mój brat Speedy o którym Ci tyle opowiadałam. –
Przedstawiłam sobie chłopaków, którzy nawet cieszyli się z tego spotkania.
- Mam
nadzieję, że zaopiekujesz się moją sio… Diana jak ty wyglądasz? – Zmienił temat
mój brat, jak na niego, bardzo gwałtownie i patrząc od czubka mojej głowy, po
długie i trzęsące się nogi.
- Normalnie.
Zaraz po telefonie od Wujka wybiegłam z Aled’em z domu i nie zwracałam na nic
uwagi, więc się nie czepiaj. – Odpowiedziałam uśmiechając się słodko i
naciągając dół czarnej koszulki aż po kolana.
- No ale
mogłaś chociaż jakąś bluzę zarzucić czy coś… - Powiedział z dezaprobatą mój
bat. – Rób jak uważasz, ja nic nie mówię.
- Nie,
kompletnie nic nie mówisz. Nie odzywasz się nic, a nic. – Powiedziałam pod
nosem z nutką ironii w głosie.
- Coś mówiłaś?
- Nie.
- A może
jednak?
- A może
się zamkniesz? – Zapytałam trochę poddenerwowana tym jego droczeniem się ze
mną.
- Nie. –
Powiedział z szelmowskim uśmiechem
-
Spierdalaj.
- Też Cię
kocham.
Popatrzyłam na niego z uniesioną lekko, lewą brwią. Rzadko
słyszałam od mojego brata słowa „kocham Cię”. Nawet w żartach. Dlatego tak
bardzo byłam zaskoczona.
- Ja Ciebie
też. – Odpowiedziałam, łapiąc Speedy’ego za dłoń.
- Przecież
ja żartowałem. - Rzucił mega uśmiechnięty.
- Jak
zawsze. – Dodał znajomy mi głos.
Podniosłam delikatnie wzrok i zobaczyłam wysokiego,
przystojnego, ale bardzo mi znajomego chłopaka. Jego głos był mega podobny do głosu
mojego byłego chłopaka Cove’a, ale wygląd już trochę nie do końca. Tamten
chłopak, którego znałam miał średniej długości brązowe włosy, a ten>
Brązowe, długością
sięgające do klatki piersiowej dredy, brązowa koszula w klatę, pod nią biały
podkoszulek, a na wierzchu szara, ale dość gruba bluza, czarne jeansy i
trampki. Przyglądałam mu się bardzo uważnie. Nie mogłam skojarzyć skąd go znam,
ale gdy uśmiechnął się do mnie tak, jak robił to do mnie to już wiedziałam, że
ten chłopak jest mi jeszcze bliższy niż mi się wydaje.
- Cove?! – Zaczęłam krzyczeć ze
szczęścia. – Nie wierzę! – Dorzuciłam i podbiegłam do niego rzucając mu się na
szyję.
- No to
uwierz malutka. – Powiedział mi do ucha cichym, spokojnym tonem, gładząc mnie
po włosach, po postawieniu mnie na podłodze. – Ja też nie wierzę w to, że tu
jesteś. – Dodał uśmiechając się do mnie delikatnie i patrząc w oczy swoimi
perfidnie brązowymi oczami, które nie jednokrotnie przyprawiały mnie o
dreszcze. – Na ile przyjechałaś?
- No to
uwierz w to, że przyjechałam tu już raczej na stałe. – Odpowiedziałam opierając
się dłońmi o stalową poręcz łóżka.
Cove, Speedy i Aled uścisnęli sobie dłonie, a ja usiadłam na
kolanach Cove’a, który usiadł na moim miejscu i „zapraszał” mnie na nie.
- Skąd
wiedziałeś, że tu jestem? – Zapytałam przytulając się do jego szyi tak, jak
robiłam to kiedyś. Zanim zostawiłam go dla James’a.
Nie odezwał się. Popatrzył tylko na Speedy’ego i uśmiechał
się do niego. Od razu domyślałam się po co był Bart’owi mój telefon.
Popatrzyłam na nich obu i zaczęłam się śmiać.
Odchyliłam lekko
głowę w tył i poczułam jak Cove delikatnie zbliża do niej swoją twarz. Przeszły
mnie dreszcze. Takie jak kiedyś. Gdy po raz pierwszy się całowaliśmy,
dotykaliśmy, stawaliśmy się dla siebie bliżsi. Jego dredy delikatnie gładziły
mnie po odkrytych ramionach. Miałam ciarki, które można było zobaczyć gołym
okiem. Serce przyspieszało swoje ruchy. Miałam mieszane uczucia. Dobrze
widziałam, że Aled zaczyna coś do mnie czuć, teoretycznie nadal byłam z
James’em, bo żadne z nas nie powiedziało, że to już koniec, a tu nagle pojawia
się chłopak, którego niegdyś kochałam ponad życie i bardzo za nim tęskniłam,
podczas mojego pobytu tak w Stanach.
- Diana, to
ja już pójdę. Muszę jeszcze zajść do kumpla, bo mi napisał, żebym wpadł. –
Przerwał całą tą sytuację Aled.
- Podwieźć
Cię? – Zapytałam odsuwając od siebie delikatnie Cove’a, który już chciał tak
jakby zacząć mnie całować.
- Nie, nie
trzeba. Do zobaczenia. – Odpowiedział i poszedł w stronę wyjścia.
Zostaliśmy już tylko Speedy, Cove i ja.
Rozmawialiśmy w
trójkę przez jeszcze chwilę. Cove, po tym jak poszliśmy razem po kawę opowiadał
mi jak bardzo mu było ciężko beze mnie. Szczerze to chciało mi się w tamtej
chwili płakać. Siedział na niewysokim murku w holu ze spuszczoną głową, dredy
opadały mu w dół i opowiadał jak często miewał myśli samobójcze, płakał dzień i
noc, budził się w łóżku sam. Gdy to opowiadał, byłam zła sama na siebie.
Targały mną na przemian złość, żal, smutek i bezradność. Poczułam się jakby
ktoś przywalił mi jakimś twardym przedmiotem w głowę. Docierało do mnie to,
jaką krzywdę mu wyrządziłam, jaką byłam egoistką. Podczas gdy ja zaczynałam nowe
życie z 41 letnim James’em, mój niegdyś najukochańszy na świecie, najważniejszy
dla mnie Cove, chciał ze sobą skończyć. Cierpiał tutaj sam. A ja tak długo go
ignorowałam. Jego i to co siedzi w jego głowie.
Miałam żal sama do
siebie. Cove opowiadał to z dość dużym spokojem, ale mi nie udało się opanować
emocji i rozpłakałam się. Ukryłam twarz w dłoniach, usiadłam obok niego i
zaczęłam wyrzucać z siebie emocje poprzez płacz.
- Tak
bardzo Cię przepraszam. – Powtarzałam w kółko, nie mogąc złapać oddechu. – Nie
wiedziałam, że to tak bardzo Cię zabolało. Wybacz mi, proszę Cię.
- Już
dobrze. – Odpowiedział i mocno mnie przytulił. – Nie płacz. Wybaczę ci. – Powiedział
i pocałował mnie w policzek.
Gdy to zrobił w sercu poczułam jeszcze większy ból. Tak
bardzo go zraniłam, a on po takim czymś wybaczył mi bez żadnego ale. To było
dla mnie największą karą. Cove dał sobie z tym radę, ale ja nie umiałam. Z
pozoru wszystko wyglądało tak, jakby spłynęło to po nim, ale jednak było
inaczej. Czułam się jak Chester, bohater pewnego bloga, który niedawno
czytałam. Zranił najbliższą swojemu sercu osobę i pod wpływem alkoholu krzyczał
z żalu i wściekłości i rozwalał wszystkie ich wspólne zdjęcia. Czułam w sobie to
samo. Też miałam ochotę krzyczeć i niszczyć wszystko dookoła.
Cove tulił mnie do
siebie bardzo mocno. Ludzie patrzyli na nas tak jakoś dziwnie, ale udawałam, że
tego nie widzę. Liczyło się dla mnie to, bo móc odbudować jakoś relację z nim.
By móc myśleć, że jest ok.
- Cove, czy
może między nami być dobrze? – Zapytałam biorąc oddech.
- No
oczywiście. – Powiedział cicho, wycierając moje łzy, które kapały mi z brody,
na rękę.
Poczułam swego rodzaju ulgę. Jakbym dostała drugą szansę od
losu. Wiedziałam, że nie mogę tego zepsuć.
- Dziękuję.
Tak bardzo Ci dziękuję.
- Za co?
- Za to, że
mi wybaczyłeś, za to, że przyjechałeś, za to, że znów – Zawiesiłam na moment
głos, łapiąc jednego z jego dredów – Jesteś tu ze mną.
Popatrzył na mnie z uśmiechem. Poczułam się tak, jakby
między nami rodziło się nowe uczucie, jakbyśmy na nowo się w sobie zakochiwali.
Jakby to co było między nami wcześniej, wracało z podwójną siłą. Nagle w głowie
usłyszałam jego głos, mówiący mi „kocham
Cię”. Powtarzał mi to, gdy podejmowałam decyzję o tym, by odejść.
Siedzieliśmy tam
nie całe 15 minut, a ja zdążyłam już się rozpłakać i wybłagać przebaczenie.
Kamień spadł mi z serca. Gdy wracałam z nim do pokoju Speedy’ego, patrzyłam na
niego co jakiś czas i czekałam na choćby maleńki gest z jego strony. Muśnięcie
dłonią po mojej dłoni, objęcia w pasie. Czegokolwiek.
Weszliśmy do
środka. Mój brat dziwnie na nasz patrzył. Chyba nie był świadom tego, co stało
się przed piętnastoma minutami.
- Co was
tak długo nie było? – Zapytał przełączając kanały w telewizji.
-
Musieliśmy jeszcze wyjaśnić parę spraw. – Odpowiedział Cove, zamykając za nami
drzwi.
- Jakich
spraw?
- Nie Twój
zasrany interes. – Burknęłam siadając na łóżku brata.
- No,
dobra. Spokojnie – Odparł spoglądając na Cove’a pytająco.
Nie wiedziałam o czym mam z nimi rozmawiać. Chciałam z Cove
wyjaśnić tyle spraw, powiedzieć to, co zaprzątało mi głowę po naszym rozstaniu,
ale nie chciałam tego robić przy Speedy’m. Nie chciałam by dowiedział się o
czymkolwiek, bo oczywiście było by gadanie w stylu, że mówił mi, żebym się
zastanowiła nad tym, co robię, ale ja jednak byłam tak ślepo zakochana w
James’ie, że nie widziałam poza nim świata. Nie liczyło się dla mnie to czy
Cove da sobie radę, czy nie. Po naszej rozmowie nie mogłam zebrać myśli w jedną
całość.
Podczas gdy chłopcy
rozmawiali sobie w najlepsze, ja myślałam co dzieje się z James’em. Chciałam
zadzwonić, ale nie wiedziałam czy mogę. Może inaczej; czy dałabym radę z nim
rozmawiać i utrzymywać grę pozorów. Nie chciałam, by dowiedział się o wszystkim
przez telefon, ale chyba nie miałam wyjścia. Czułam, że z Cove zaczyna mi się
dobrze układać, że między nami rodzi się na nowo uczucie. Nie chciałam by po
przyjeździe James’a wyszło na to, że go zdradzałam. Chciałam definitywnie zakończyć
nasz związek. Wiem, że to nie było fair z mojej strony, ale z James’em nie
miałam takiej sielanki, jaką sobie wyobrażałam. Dopiero teraz, gdy znów
spotkałam się z Cove, wróciły te wszystkie przykrości, które spotykały mnie z
James’em. To jak wracał od kumpli pijany i robił mi zadymy, to jaki był
zazdrosny, jak robił mi awantury, przez to, że uśmiechnęłam się do jakiegoś
chłopaka. Dopiero teraz mogłam to zobaczyć.
Przechodziły mnie
dreszcze, gdy uświadomiłam sobie, że wszystkie te rzeczy zaczęły wychodzić
dopiero po rozmowie z Cove. Z nim zawsze mogłam porozmawiać, wyżalić się,
wypłakać. Wiedział jak ze mną rozmawiać. James starał się to robić, ale nie
zawsze mu to wychodziło. Mój bart patrzył na nas bardzo podejrzliwie. Może
zaczął się domyślać? Pokręciłam głową
przecząc sama sobie.
- Dzień
dobry. – Odezwał się nagle głos za nami.
- Cześć
dzieciaki.- Dodał następny.
Ten drugi rozpoznałam bez odwracania się. To był Wujek. Przyszedł z lekarzem. Chyba chciał
powiedzieć, co i jak jest z moim bratem.
- Pan Bart
Wenger? Dobrze trafiłem? – Zapytał średniego wzrostu, na pewno po trzydziestce
lekarz ubrany w biały kitel.
- Tak. –
Odezwał się mój brat, lekko jakby przestraszony tym, co zaraz powie lekarz.
Zeszłam z lóżka i poszłam przywitać się z Wujkiem.
Tradycyjnie buziak w policzek.
Nic wielkiego, ale jak sam mi kiedyś powiedział, bardzo
cieszy się gdy to robię.
- Co Cove
tu robi? – Zapytał szeptem, delikatnie nachylając się nade mną.
- Speedy mu
napisał, że tu jestem. No i przyjechał. – Odpowiedziałam stojąc obok niego i
poprawiając kosmyki włosów padających na moje lekko spocone ze stresu czoło.
- Nazywam
się Bean. W sensie, że mam tak na nazwisko. – Dodał z uśmiechem. – Jestem
statystą i lekarz prowadzący, który właśnie operuje poprosił mnie, abym
przekazał panu co i jak, więc jestem. Więc tak; pana ręka jest złamana w dwóch
miejscach – łokciu i barku, ma pan również lekki wstrząs mózgu, ale nie
powinien pan mieć z tym żadnych problemów. – Wyjaśnił, przeglądając notatki,
które miał w zielonej teczce. – I to by było na tyle. Miał pan wiele szczęścia.
- A kiedy
mój brat zostanie wypisany?
- Jutro do
południa. – Powiedział, patrząc na mnie dość dziwnie. – Pani jest tą
dziewczyną, która zrobiła awanturę tam w recepcji?
Wujek i Cove popatrzyli na mnie zszokowani, za to mój brat z
wielkim uśmiechem.
- Moja
krew. Jestem z Ciebie dumny. – Powiedział w żartach i gestem przecierania łez
popatrzył na mnie i Wujka.
- Jak tam
zadyma. Po prostu ta kobieta podniosła mi ciśnienie i sądzę, że na moim miejscu
każdy by się tak zachował. – Powiedziałam lekko oburzona.
- Była tam taka starsza blondynka,
co nie? Szczerze, to nikt jej tutaj nie lubi. Pracuje tu tylko dlatego, że jest
żoną ordynatora. – Odparł z nutką obrzydzenia w głosie.
- No to ja współczuję takiej
obsługi. – Dodałam podchodząc do okna i
przecierając dłońmi po odkrytych ramionach.
Po
tym geście poczułam jak na moje ramiona opada ciepła, miękka bluza Cove.
Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam w geście podziękowania.
U Speedy’ego siedzieliśmy jeszcze około pół
godziny. Było już 14 po dziewiętnastej i w pewnym momencie zrobiłam się bardzo
senna. Siedziałam u Cove na kolanach i tuląc się do niego próbowałam nie
zasypiać. Czułam taki błogi stan. Ten który przechodziłam zawsze gdy siedziałam
z Cove sama na sam. Uśmiechał się do mnie i mówił jak bardzo mnie kocha.
Tradycją było siedzenie mu na kolanach. Jego dotyk, który czułam na rękach,
jego zapach, ciepło, bicie serca. Wszystkie wspomnienia które powracały, były
związane z tymi miłymi chwilami, bo tych złych było bardzo mało.
To wszystko sprawiało, że odzyskiwałam
pełnię sił. Mam na myśli tych sercowych, bo przez to tulenie zasypiałam jeszcze
szybciej. Jeszcze przez pięć minut słyszałam o czym rozmawiają i po tym
uciekłam w objęcia Morfeusza.
Podobał mi się rozdział! Świetny *.* Jestem ciekawa, co będzie z Cove'm. Bo domyślam się, że jest powód, dlaczego tak nagle się tu pojawił, a zwłaszcza, że to były chłopak głównej bohatreki.
OdpowiedzUsuńI, jeny, czytam i tu nawiązanie do mojego bloga jak się domyślam, dzięki :3
Mam nadzieję, że kolejny będzie szyyyybko.
Pozdrawiam i nie zapomnij o MONTE:D